wokół Biegunów Olgi Tokarczuk z liberaturą w tle – okiem czytelniczki
Wszelka sztuka jest zarazem powierzchnią i symbolem.
Kto sięga pod powierzchnię, robi to na własną odpowiedzialność.
Kto odczytuje symbol, robi to na własną odpowiedzialność.
Oskar Wilde w: Portret Doriana Graya
Nie zawsze ufam recenzentom, nawet blurby czytuję zwykle dopiero po lekturze utworu, by się nie zasugerować. Tym bardziej ucieszyło mnie, gdy podczas wieczoru noblowskiego dr Karol Samsel, ku mojemu zaskoczeniu, nazwał powieść konstelacyjną Bieguni Olgi Tokarczuk sylwą współczesną. Ze zrozumiałych względów połechtało to ego osoby, która popełniła w ostrołęckiej niszy sylwę z elementami liberackimi, tym bardziej, że goszczący niedawno w naszym mieście prof. Zbigniew Chojnowski także zdradził, iż pisze sylwę współczesną. Zatem rozpoczął się prawdziwy renesans sylw – po Dzienniku Gombrowicza, Ziemi Ulro Miłosza, Sanatorium i klepsydrze Konwickiego, Dzienniku Stachury – prawdziwie współczesne. Wysyp sylw nie powinien dziwić, jako że liczne blogi w Internecie do złudzenia je przypominają, z wyjątkiem gutenbergowskości. Jednak niedawno wydanej powieści Kristiny Sabaliauskaite Silva rerum, rekomendowanej przez noblistkę, gdzie niesłychanie ważną rolę, podobnie jak w Biegunach, odgrywa pewien kot, niestety, niepoddany plastynacji, tu zaliczyć nie można. Spisywana przez nestora rodu tradycyjna silva rerum jest jedynie osią konstrukcyjną całej sagi litewskiej autorki.
O Nagrodzie Nobla Olgi Tokarczuk dowiedziałam się od koleżanki. Była to dla mnie wspaniała wiadomość, bo po przeczytaniu Ksiąg Jakubowych, moim zdaniem, arcydzieła, na dodatek liberackiego, byłam przekonana, że to nastąpi. Utwór tego formatu nie mógł ujść uwadze komisji noblowskiej, jako że Biegunów już wcześniej uhonorowano Nagrodą Bookera i Nike. Dzieło, do którego inspiracją była kontrowersyjna postać Jakuba Franka, stylizowane nawet w sferze wizualnej na osiemnastowieczną Księgę, złożoną z siedmiu mniejszych ksiąg, tworzy szeroką, obfitującą w niezliczone detale, jak choćby unikalne zapachy, panoramę szokujących wydarzeń spomiędzy siedmiu granic. Wsteczna numeracja stron jest tu w pełni uzasadniona – imituje wędrówkę w czasie, a zabieg scalający konstelacje postaci – wzrok lewitującej, zdolnej do bilokacji Jenty, której połknięcie talizmanu dało „nieśmiertelność”, ułatwia czytelnikowi „bycie” z bohaterami tam, wtedy… Nieoczywista treść – ukazanie potwornych skutków nieudanej konwersji Jakuba Franka – dokładnie wpisuje się w efekt motyla, na który autorka zwróciła szczególną uwagę w mowie noblowskiej. Tam chodziło o porażające skutki wyprawy Krzysztofa Kolumba, a nazwa tylko jednego z trzech jego statków pada zapewne nieprzypadkowo. Dzisiejsze doniesienia (19.06.2020), że po śmierci George’a Floyda zrozpaczeni demonstranci obalają w USA pomniki Kolumba, potwierdzają, iż tamten efekt, niestety, nadal trwa. Także w Australii i na Tasmanii, o czym pisze tak dojmująco prawdziwie w powieści Śmierć przewodnika rzecznego Richard Flanagan, zapewne kolejny kandydat na Nobla (Nagrodę Bookera za Ścieżki Północy już ma). Niektórych procesów nie da się powstrzymać. Kontrowersyjna treść Ksiąg Jakubowych nie mogła zatem nie wzbudzić niechęci wielu odbiorców, jednak zadaniem literatury jest przecież skłanianie do refleksji, do podejmowania próby zrozumienia różnych zjawisk, szukania głębszego sensu wydarzeń. Powieść Matka Makryna Jacka Dehnela także obnaża pewną mistyfikację religijną i może wzbudzać podobną niechęć, jednak z aż tak ostrymi atakami się nie spotkała…
Cech liberackich można by znaleźć w Księgach Jakubowych więcej, chociażby elementy paraliterackie w postaci autentycznych map (te znajdujemy także w Biegunach), rycin, dokumentów, których poszukiwanie zajęło autorce łącznie z szeroko zakrojonymi badaniami źródeł około dziecięciu bardzo energochłonnych lat. Widać także w Księgach przywiązanie do znaczących liczb, tak ważne dla wyznawców judaizmu i… liberatów. Nawet aktywna, zakotwiczająca tekst kolejnych stron żywa pagina wydaje się być liberacka. Na razie nie znalazłam potwierdzenia, że Księgi Jakubowe krytycy zaliczyli do liberatury, ale seniorzy – nauczyciele uczestniczący w spotkaniu na temat: Czy liberatura słusznie przestaje być uważana za zwykłe gadżeciarstwo w Bibliotece Pedagogicznej w Ostrołęce – zgodzili się ze mną, a zdanie tych erudytów o umysłach otwartych na nowości bardzo cenię. Już wcześniej omawiałam z dziećmi podczas warsztatów liberacko-ekologicznych Zgubioną duszę Olgi Tokarczuk jako utwór niewątpliwie liberacki. Dzieła, które wymykają się dotychczasowym przyzwyczajeniom krytyków, bardzo często stanowią właśnie liberaturę. Nie bez powodu twórca tego terminu, Zenon Fajfer, stwierdził, że być może liberatura to nic innego, jak pisanie Księgi, której nie udało się stworzyć Mallarmému.
Oldze Tokarczuk kibicowałam od Prawieku i innych czasów. To tam uwiodła mnie liryzowanym stylem i nieoczywistą metafizyką codzienności. Czy można pozostać obojętnym na takie słowa: Na księżowskich łąkach kwiaty modlą się nieustannie. (…) Od ciągłych modlitw ciała mniszków stają się coraz mniej materialne, aż w czerwcu zamieniają się w subtelne dmuchawce. Wtedy dobry Bóg wysyła ciepłe wiatry, by zabrać dmuchawcowe dusze do nieba.? Nieco panteistycznie? Możliwe. Po prześledzeniu przekonujących autentycznością, choć przedziwnych losów bohaterów, choćby Misi, Ruty, Izydora i Klementynki, pomyślałam, że aby być dobrą pisarką, nie trzeba ukończyć polonistyki, za to adepci psychologii mają na tym polu znacznie łatwiej.
Nie wszystkie utwory Olgi Tokarczuk znalazły moją pełną aprobatę, za najmniej udaną uważam powieść E.E.. Nie przepadam także za Anną In na grobowcach świata, choć autorka darzy ten utwór szczególnym sentymentem, zapewne z powodu tęsknoty za matriarchatem i feministycznej dumy, że Hymn do Inanny Enhuduanny, córki króla Sumerów Sargona, to jedno z najdonioślejszych odkryć w historii literatury powszechnej. Mnie jednak przeszkadza tam ów przedziwny melanż bardzo odległej przeszłości z równie odległą przyszłością, a rikszarze zrośnięci z rikszami czy żywe walizki wprost budzą mój czytelniczy opór. Natomiast połączenie różnych mitów o zejściu do zaświatów, w tym, moim zdaniem, najpiękniejszego o Alkestis, wydaje się zadziwiające. Ostrołęcki prozaik, Jarosław Prusiński, uczynił rzecz podobną, jednak u niego historia Isztar, podana, według mnie, zbyt wyzywająco, stanowi połowę utworu, a w drugiej – po odwróceniu wolumenu – czyta się o pewnym Polaku z przyszłości mocno związanym z… Isztar. Mamy tu typowy liberacki dwuksiąg, historie spotykają się w jego środku. U Tokarczuk nadmiar udziwnień skierowanych ku science fiction, a nie realizmowi magicznemu tym razem mnie przytłoczył.
Za najciekawszy utwór Olgi Tokarczuk nadal uważam Biegunów, do których zajrzałam powtórnie po sylwicznym noblowskim odkryciu. Przy ponownej lekturze dzieło bardzo zyskało, niemal tak wiele, ile odkrywa się podczas kolejnego oglądania filmów Kieślowskiego z nastawieniem na detale. Nie można już poprzestać na zachwycie nad śpiewem Weroniki, trzeba koniecznie zrozumieć, że to Elżbieta Towarnicka nadaje metafizyczny wymiar tyle znaczącym słowom Dantego: O wy,/ Dryfujący kruchą szalupą,/ Pragnący posłuchać/ Fal rozśpiewanych, co niosą łódź moją,/ [Zrezygnujcie z rejsu, a powiadam:],/ Mnie tracąc, siebie nie ocalicie (…) z Pieśni II Raju. I słyszy się tę muzykę przez wiele dni, także z Niebieskiego, by odkryć, ku wielkiemu zaskoczeniu, że tajemniczy holenderski kompozytor – Van den Budenmayen – to… sam Zbigniew Preisner. W świetnych filmach, podobnie jak w książkach – najważniejsze bywa pomiędzy albo nawet poza obrazami czy słowami. Wtedy byłam już na to szczególnie wyczulona po spotkaniach z liberaturą, nie tylko „gadżeciarską”, do której zalicza się obecnie także Boską Komedię, utwory Joyce’a, Pereca, Nabokova, a także Becketta, i po przeczytaniu dialogów Antoniego Libery z ojcem Januszem Pydą na temat odbioru Becketta właśnie.
Moje pierwsze wrażenia z lektury Biegunów skoncentrowały się na powierzchni, czyli nieskończonych wariantach ruchu – pielgrzymowania, peregrynacji, globtroterstwa, jakby Tokarczuk dawała różnorodną wykładnię myśli Leszka Kołakowskiego, że podróżowanie jest przejawem wartościowania świata, „byśmy ludzki żywot wiedli”. Oprócz tego zwróciłam uwagę na wszystko, co Tokarczuk nazywa bizarnością. Nie sposób nie dostrzec tam pasjonatów plastynacji i porażających eksponatów w gabinetach osobliwości. Listy Józefiny Soliman von Freuchtersleben do Franciszka I, cesarza Austrii, w sprawie odebrania godności jej ojcu, czarnoskóremu dworzaninowi, Angelowi Solimanowi, wypchanemu i pokazywanemu jako kuriozum gościom monarchy, nie dają się zapomnieć! Także kot, któremu zabrakło jedynie życia, prześladował mnie tygodniami swoją doskonałą martwotą. Z braku wieczności zgromadzono… No, właśnie. I zapadł mi w pamięć znamienny, powracający jak mantra, cytat: Celem (mojej/ tej) pielgrzymki jest/ był inny pielgrzym, w których to słowach pobrzmiewał zza kulis złowieszczy chichot Nietzschego… Jednak uspokoił mnie wtedy nieco kiczowaty opis epifanii, której mistycznej mocy profesor i Karen ulegają niedaleko Delos: Słońce już przestało być czerwone, jaśniało, z chwili na chwilę nabierało mocy. Woda zrobiła się złota jak miód, gęsta, fale umilkły i wielkie żelazko słoneczne prasowało je bez najmniejszej fałdki. (…) Spojrzeć wokół siebie jeszcze raz jak na obrazek, w którym pod milionem szczegółów mieści się ukryty w chaosie kształt. Kiedy raz się go ujrzy, nie można już go potem zapomnieć. Jednak po nitce do Kairosa wówczas nie dotarłam, nawet umknął mi, niestety, epigramat Poseidipposa o nim…
Wiele utworów Becketta przeczytałam już dawno, nawet z przypisami Libery, one bowiem wiele wyjaśniają. Godot, według źródłosłowu, to – jak mógłby powiedzieć ks. Tischner – mały Pon Bóżek. Jakiś Boguś, Bogdaś – jak wyjaśnia genialny beckettolog – jakikolwiek albo choćby pół człowiek, pół Bóg, na którego bohaterowie Becketta bezustannie czekają, zagubiwszy się całkowicie w świecie po ogłoszonej przez Nietzschego śmierci Boga. Antoni Libera i ojciec Janusz Pyda wskazują, jaką rolę odgrywa twórczość Becketta w dokonującej się na naszych oczach mutacji metafizycznej „po upadku świątyni”. Tak jak prawie każdy dramat Becketta odsłania pustkę świata, wydrążenie ludzi, ich wydziedziczenie, wygnanie i niemożność pogodzenia się z brakiem transcendencji (sami w tej próżni – w: Czekając na Godota), podobną tematykę podejmuje też w zupełnie inny sposób Olga Tokarczuk w Biegunach. To utwór o bezustannym poszukiwaniu nowej duchowości, czasami nie tyle absurdalnym, co dziwacznym, czego przykładem może być przekonanie pewnej Szwedki, że prawdziwy Bóg jest zwierzęciem, wywiedzione z obrazu „Adoracja Baranka” w gandawskiej katedrze. Ogarnięta tą myślą Aleksandra nie spocznie, dopóki nie stworzy Księgi niegodziwości, oczywiście ludzi wobec zwierząt. I po pierwszym niekorzystnym wrażeniu sama narratorka zaczyna o rozmówczyni myśleć bardzo ciepło – o Apostołce, Aleksandrze Sprawiedliwej, której wkrótce będzie musiała przesłać raport o koszmarnej reformie Atatürka, kiedy wywieziono wszystkie bezpańskie psy ze Stambułu na bezludne i bezroślinne wysepki… Natomiast pewien łagodny, skromny człowiek uważa, że w Europie hotelowe egzemplarze Biblii powinno się jak najszybciej zamienić na Ciorana.
Metafizyczny klucz do Biegunów nie powinien zaskakiwać, tym bardziej, że przedstawicielką tytułowych biegunów jest typowa dla Rosjan, bliższa Bogu jurodiwa, „zakutana”, która tańczy na moskiewskim placu, by ustrzec się przed złem i nauczyć tego innych, choćby Annuszkę. U Nietzschego w Tako rzecze Zaratustra słowa o śmierci Boga wykrzykuje także pewna starucha na placu, gdzie uwagę gawiedzi skupia linoskok… Myślę, że to nieprzypadkowe podobieństwo. Zakutana wylewa z siebie potoki nierozróżnialnych słów, ale figury, które kreśli tańcem, to ósemki (lemniskaty?) i koła – symbol czasu boskiego, wielokrotnie opisywanego przez noblistkę w odróżnieniu od czasu linearnego – ludzkiego. Wszystko zaczyna więc układać się w sensowną całość. Kolejni bohaterowie w bardziej lub mniej udany sposób poszukują transcendencji, czasami po omacku, beznadziejnie, ale nie ustają w swoich jakże ludzkich poszukiwaniach… A różnorodność ich postaw, niewspółmierność w ważkości ich wyborów – to typowa cecha sylwy, na którą wskazywała Stefania Skwarczyńska.
Bywa, że w Biegunach znacznie więcej dzieje się poza wersami, jak zakładał Mallarmé. Warto zatem czytać – jak przystało na liberaturę – na wielu poziomach. Mnie najbardziej zadziwiają tu nieoczekiwane związki poszczególnych bohaterów, co odróżnia to dzieło od typowej sylwy współczesnej, gdzie zazwyczaj elementem scalającym jest jedynie postać narratora, porte parole autora. W Biegunach bohaterowie, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, rozwiązują swoje problemy dopiero w zetknięciu z innymi postaciami konstelacji. Gdyby nie pasjonujące odkrycia profesorów, wygłaszających niezwykłe wykłady na wycieczkowcach, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co spowodowało, że żona Kunickiego zniknęła na kilka dni. Już nie da się uratować ich związku, ale czytelnik ma prawo poznać ten zadziwiający fakt. Tylko badacze entuzjaści, którzy wychodzą naprzeciw, mogą nam ujawnić, co naprawdę znaczy słowo zapisane na bilecie do muzeum przez żonę Kunickiego. Nie wyjaśnił mu tego żaden słownik w Ossolineum, choć niektóre ze znaczeń odsyłają w nieobjęte przestrzenie wyobraźni – ‘stosowna pora’, ‘należna miara’, ‘czas krytyczny’, ‘rozstrzygające pytanie’. Pojemna Wikipedia była najbliżej – Kairos to bóg, mało ważny, zapomniany, helleński. Jego wizerunek odkryto właśnie w Trogirze, co małostkowemu, zaślepionemu zazdrością Kunickiemu nie wydało się znaczące, choć w pewnym momencie odkrył sens patrzenia panoramicznego…
Więcej światła na złożoną osobowość żony Kunickiego rzuci dopiero ostatni wykład profesora – z bezcennym rekwizytem w postaci kawałka marmuru i recytacją epigramatu Poseidipposa o Kairosie. Ten mało znany grecki bóg to jednak wszechujarzmiciel, łączący świat ziemski z drugą przestrzenią, czas linearny z kolistym, a miejsce tego przecięcia było dla żony Kunickiego tak ważne, że zaryzykowała… Takich nieoczekiwanych krótkich spięć jest w konstelacjach wiele, jakby zdarzały się tam koniunkcje, podobne do zetknięć kręgów na wodzie, łączących się na chwilę, na jedno mgnienie. Dlatego niełatwo tego nie przeoczyć. Radosław Nowakowski, nasz liberat totalny, nie ukrywa, że docieranie do sensów dzieł liberackich często przypomina kojarzenie wieloróżnopoziomowe jak u Sherlocka Holmesa. Oczywiście nie jest to konieczne, a sylwiczność zakłada nawet wygodne w XXI wieku – czasie nadmiernego przyśpieszenia – czytanie wybiórcze. Każda ze składowych sylwy to zapewnia jako pozornie samoistny fragment. Nawet lektura jednej cząstki może wywrzeć na czytelniku silne wrażenie, choćby tragedia i bunt Annuszki, która, wpatrzona w martwą ikonę, przyjęła, że Bóg jest słaby i przegrał. Pełną satysfakcję czytelniczą zapewni jednak dopiero zestawienie wszystkich puzzli konstelacji i odkrycie ich zazębień. W wypadku Biegunów tym bardziej pożądana jest lektura całościowa, że główne wątki powracają w kolejnych odsłonach (numerowanych I, II, III) jak następujące po sobie z nieznaczną przerwą kręgi na wodzie po rzuceniu płasko kamyka.
Czy trzeba nazywać dzieło Tokarczuk sylwą współczesną? Nie wiem. Krzysztofa Krowiranda i Daria Danuta Lisiecka użyły określenia sylwa ponowoczesna. Noblistka w mowie sztokholmskiej podważyła niejako potrzebę podziału utworów na gatunki, szufladkowania, więc zapewne nie jest to konieczne. Tym bardziej, że fragmentaryczność, podział tekstów na małe, łatwo przyswajalne cząstki, to u Tokarczuk niemal norma. Profesor Rafał Ohme w wykładzie o Emo Sapiens wyraził oczekiwanie, że idealna książka dla dzieci powinna być zbiorem bardzo krótkich zestawów zdań, co można odnieść, niestety, także do dorosłych o nieco wypaczonych przez Internet zwyczajach czytelniczych, odkąd sylwiczność blogów stała się czymś naturalnym i pożądanym.
Sylwiczność jest zatem idealną propozycją dla współczesnych odbiorców nie tylko ze względu na różnorodność i wielość (konstelacyjność) bohaterów, ale także na dowolność zgromadzonych w jednym utworze gatunków (worek, który wszystko pomieści) – varietes, przejawiającą się, według Stefanii Skwarczyńskiej, we wszelkich polach. A że niektóre tematy pozostają otwarte, to także cecha sylwy, zaś brak czegoś bywa w liberaturze znaczący, nie tylko wtedy, gdy np. u Johnsona pusta kartka oddaje demencję starczą bohatera – w Biegunach pozostawia więcej miejsca na tak docenianą przez noblistkę imaginację.
Na Biegunów można także spojrzeć przez pryzmat autotematyczności i nie mam tu na myśli erudycyjnej lekcji pisania jak u Joanny Bator w Wyspie Łzie, gdziefeministka wiedzie podróżycie zgodnie z twierdzeniem Schopenhauera, że pierwsze pięćdziesiąt lat życia jest tekstem, a reszta – komentarzem,ani wykorzystywania typowych dla podróży – dzienników, listów, notatek, szkiców. Cały utwór Tokarczuk jest poniekąd dowodem, że spotkane postacie i zasłyszane historie muszą zostać poddane plastynacji, zatapianiu w formalinie zdań, a życzenie pewnej miłej muzułmanki Jasmin autorka czyni ważnym przesłaniem: Bardzo mi się podoba traktowanie czytania książek jako braterskiego i siostrzanego obowiązku moralnego wobec bliźnich. Zapewne potwierdziłby to z radością, niestety, niedawno zmarły Ruiz Carlos Zafon, który wierzył, że książki mają dusze tych, którzy je piszą, którzy je czytają i którzy o nich marzą… Tyle będzie odczytań Biegunów, ilu czytelników, bo każdy w tym kolażu przeróżnych postaci i historii może znaleźć coś, co jemu wyda się istotne. A przy założeniu, że jedna osobowość – jeden człowiek to postulat, który autorka uważa za zbyt minimalistyczny, do książki tej warto wracać po znacznie więcej, tym bardziej, że nawet zestaw liberacko niezwykłych map – graficznych artefaktów – szalenie zyskuje przy oglądaniu przez lupę – przedziwne systemy korzeniowe okazują się schematami dorzeczy z naszą Oder.
Można bez obaw przyjąć, że dla Olgi Tokarczuk czytelnik nie bywa targetem czy wirtualnym odbiorcą, jest żywym, wrażliwym, oczekującym czegoś nowatorskiego i niezwykłego, choćby bizarnego, człowiekiem. I bardzo łatwo to u niej znaleźć, gdyż dla noblistki, zdaniem prof. Przemysława Czaplińskiego, literatura jest medium wrażliwości. W końcu werdykt Akademii Szwedzkiej brzmiał: za wyobraźnię narracyjną, która z encyklopedyczną pasją prezentuje przekraczanie granic jako formę życia. A że noblistka szanuje czytelnika, niech świadczy choćby fakt, iż odpowiedziała na list uczniów ze Szkoły Podstawowej nr 6 w Ostrołęce. Ktoś, komu niereligijna młoda kobieta, (…) dała coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora, nie mógłby postąpić inaczej. Kiedyś na list uczniów Szkoły Podstawowej nr 4 w Ostrołęce odpowiedział ksiądz Twardowski. Zupełnie inny ka-liber literatury? Owszem, ale podobna metafizyczność utworów, choć u Tokarczuk zanurzona w nowej, nieustannie poszukiwanej i odkrywanej duchowości.
Dopóki jest na świecie choćby jedna jedyna osoba zdolna sięgnąć po książkę
i ją przeczytać, przeżyć, dopóty istnieje cząsteczka Boga lub życia.
Carlos Ruiz Zafon w: Gra Anioła
Bibliografia:
Kryg Jagoda, Księga jako dzieło totalne. Od Mallarmégo do Pereca, w: Artes Humanae http://arteshumanae.umcs.pl;
Krowiranda Krzysztofa, Rozkwit i zmierzch sylwy w prozie polskiej XX i XXI wieku – na wybranych przykładach, praca doktorska, przygotowana na Wydziale Humanistycznym UKSW pod kierunkiem prof. UKSW dr. hab. Piotra Mitznera – recenzja prof. zw. dr. hab. Mieczysława Dąbrowskiego;
Libera Antoni, Pyda Janusz OP, Jesteście na Ziemi, na to rady nie ma! Dialogi o teatrze Samuela Becketta, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2018;
Lisiecka Daria Danuta, O książkach i ziołach: „Bieguni”, czyli o konstrukcji pewnej dekonstrukcji, miesięcznik Menażeria, www.menazeria.eu;
Nowakowski Radosław, Traktat kartkograficzny, czyli rzecz o liBeraturze, Libaratorium.com, Dąbrowa Dolna 2009 (wersja druga, aktualna);
Nycz Ryszard, Sylwy współczesne, UNIVERSITAS,1996 Kraków; Zakrzewska Barbara, Sylwia rerum, Towarzystwo Przyjaciół Ostrołęki, 2018, s. 99