Odsłona I
Scena I
Dekoracja obrotowa przedstawia współczesne miasto, w środku sceny drzewo, obok którego siedzi Don Kichot, z drugiej strony Sancho Pansa- śpią.
Kapsel: Te, Cyngiel, kurwa, popatrz, jakiś gostek udaje Don Kichota, ale schizol.
Cyngiel: A kto to jest ten Don Kichot?
Kapsel: Chyba, kurwa, spałeś na poldku, nie pamiętasz tego przygłupa? To taki koleś, co rąbał wiatraki i kochał się w jakiejś foczce, Słodkiej Nelli czy jakoś tak.
Cyngiel: A, chyba coś czaję, miałem chwilową zaćmiozę, Dulcynea, taka niby-blachara, czyli koniara z dawnych czasów. A ten obok to pewnie Sancho Pansa. Ale się dobrali, psychole, a może zaspali po jakiejś imprze i wybierają się na afterek. Chodź, obudzimy ich, może być polewa.
Kapsel: A jeśli oni wyszli z teatru i zapomnieli się przebrać? Pomyśl, kurwa, ile daliby w skupie za ten złom, ze trzydzieści zeta, tylko jak tego gostka rozebrać? Chodź, zrobimy spontan, może się, kurwa, uda.
Podchodzą do śpiących.
Kapsel: Szanowny panie, czy mam przyjemność ze sławnym rycerzem wszech czasów, Don Kichotem z La Manchy?
DK: W rzeczy samej, zwą mnie także Rycerzem Smętnego Oblicza. A kogóż widzą moje niegodne oczy?
Cyngiel: Ja jestem Piotrek, dla przyjaciół Cyngiel, a to mój kolega Staszek, zwany Kapslem. Czy możemy panom w czymś pomóc?
DK: Jesteśmy nieco zdrożeni teleportacją i musimy odnaleźć nasze wierzchowce, powinny być gdzieś w pobliżu. Mamy to obiecane przez Przenajświętszą Marię.
Kapsel: Przez kogo?
Sancho: Mój pan był TAM rycerzem Maryi, a że mu beztroskie życie wieczne się znudziło, wyżebrał u niej, że pozwoliła nam wrócić. Oczywiście mój pan musiał przywlec tutaj także mnie, chociaż jam wcale nie narzekał.
Cyngiel: A skąd znacie nasz język?
DK: Każdy , kto TAM przybywa, uczy innych swojego języka. My trafiliśmy do pewnego księdza, jest świetnym nauczycielem, ale nie mówił nam, że polszczyzna wykorzystuje hiszpańskie słowo curva. Chyba macie dość pokręcone życie, skoro tak często na nie tym słowem narzekacie.
Kapsel (zawstydzony): To wy wcale nie spaliście?
DK: Odpoczywaliśmy, trzy lata świetlne w dwanaście godzin znużyłyby nawet gladiatora. I nie waż się tak myśleć, młody człowieku, o mojej zbroi! To żaden złom!
Kapsel: OK-i, tylko żartowałem. Widzę, że pan czai bazę. Witamy u nas. Jak znam życie, nie będzie wam tu za lekko.
Słychać rżenie konia.
Sancho: Panie, toż to Rosynant! Pobiegnę tam, może Przenajświętsza Maria i o mnie nie zapomniała.
DK podąża za nim, zza sceny słychać ich głosy.
DK: Rosynancie, witaj, mój kochany koniku. Stęskniłem się za tobą.
Sancho: Mój stary poczciwy siwiec, będę cię tutaj nazywał Pansusiem.
Słychać stukot kopyt konia i osiołka, ale też warkot samochodów i klaksony.
Cyngiel: Kapsel, czy ty coś z tego kapujesz?
Kapsel: Trochę zgłupiałem, nie umiem tego rozkminić, nie wyglądają na blagierów, jednak w te lata świetlne trudno uwierzyć. Paliliśmy niezły szuwar, nawet się zdrowo nabakaliśmy, ale żeby zaraz taki odlot, to chyba niemożliwe.
Słychać syrenę wozu policyjnego.
Cyngiel: No, to się długo nie nacieszyli swoimi wierzchowcami. Kapsel, że też wcześniej na to nie wpadłem! Chodź, nakręcimy tych schizoli, będzie beka na YouTube i na fejsie.
Scena II
Z prawej wchodzą DK i SP bardzo zdenerwowani.
DK: Jak oni mogli! Cóż to za nieprzyjazne państwo! Nie wolno jeździć konno w mieście – kto to słyszał?! Może miałbym gnieść się w tych żelaznych klatkach na kółkach? Toż tam można zemdleć z braku powietrza. I co się stanie z naszymi zwierzątkami?
SP: Zakaz to zakaz, wielmożny panie, nie ma co dyskutować. A i nasze wierzchowce wśród tych metalowych puszek na nic, one niezwyczajne, co i rusz by się biesiły. W schronisku będzie im dobrze, porozmawiają sobie z tutejszymi bydlątkami.
DK: Ale jak teraz będziemy podróżować w poszukiwaniu przygód?
Kapsel: A nie mówiłem, że nie będzie lekko? Mam dla panów pewną propozycję. Obok mojego domu jest wypożyczalnia pojazdów, na początek proponuję rowery, bo do nich niepotrzebne jest prawko. My z kolegą opłacimy wypożyczenie, ale w zamian chcemy, by panowie pozwolili nam robić zdjęcia.
DK: Rowery? Tak, widziałem jakiś czas temu, to zdaje się welocypedy, od biedy mogłyby być, ale co to są zdjęcia?
Cyngiel: Zaraz panom pokażemy. (robi zdjęcie telefonem) Niech szanowny pan spojrzy w to okienko.
DK: To jakaś diabelska sztuczka! Toż tam siedzi mój Sancho jak żywy, a ten wysmukły rycerz to niby ja?
SP: A jakże, wielmożny pan we własnej osobie, wyglądamy razem jak muchomor z surojadką.
DK: Ejże, miarkuj się, mój Sancho. Muszę przemyśleć zmianę nakryć głowy.
Kapsel: Ależ nic nie trzeba zmieniać, tak jest zajebiście, będziecie mieli tysiące polubień na fejsie. Z tymi końmi wyszliście na pechozoli, ale fejs uczyni z panów farciarzy!
DK: Na jakim znowu rejsie?
Kapsel: Na fejsie, Facebook to takie medium społecznościowe, gdzie każdy może zajrzeć i wyrazić opinię.
SP: Medium? No i miałeś, mój panie, rację, że to diabelskie sztuczki, bo media przecież rozmawiają z duchami.
Cyngiel: Ależ nic podobnego, Facebook jest w Internecie, czyli sieci, która łączy ludzi, pokażemy panom zaraz w telefonie. O, wrzuciłem wasze zdjęcie minutę temu, a już macie 30 polubień.
DK: Sieć, która łączy? Sieć rybacka oddziela ryby od ławicy, zniewala je, po czym trafiają na ludzkie stoły… Obawiam się, że ten Internet też tak działa, bo my wcale nie chcieliśmy żadnych polubień.
Kapsel: Ależ co wam szkodzi, niech się ludzie dowiedzą o tak szlachetnych gościach, zobaczycie, że się wam Facebook spodoba. Chodźmy już do wypożyczalni, nauczymy was jeździć na rowerach.
Odsłona II
Zbliżają się do wielkiego billboardu z półnagą dziewczyną
i napisem: Bielizna do (za)kochania,
DK: O, Najświętsza Mario! A któż tak sponiewierał tę niebogę? Pewnie jej rycerz poległ gdzieś na wojnie i nie ma komu stanąć w szranki w obronie jej cnoty. Więc po to nas tu zesłałaś, o Pani?
DK naciera na billboard kopią, zrywa kawałek po kawałku reklamy.
SP zbiera resztki i wrzuca do kosza.
Kapsel: Tego nie kręć, bo nas oskarżą o współudział. No i po co się panowie tak zdenerwowali? Reklama jak reklama, ta dojara zgarnęła grubą kasę za to, że ją sfotografowali w ekstra biustonoszu i majtkach z dyszlem. Kogo to dzisiaj wzrusza? Każdy by tak chciał.
DK: Ja bym nie chciał. I nie godzi się nawet tak mówić o tej nieszczęsnej damie, którą jakiś czarnoksiężnik zapewne wpędził w tarapaty. Tak zarobione pieniądze przypominają srebrniki, bo są za coś niegodziwego, a jeśli to dzisiaj popularne, znaczy, że wszędzie można spotkać nowoczesne Hakeldamy.
Cyngiel: Jakie damy?
DK: Hakeldamy, czyli ziemie kupione za srebrniki, tereny przeklęte, nie chciałbym, żeby moja zacna Dulcynea tu mieszkała.
Kapsel: Z reklamami pan nie wygra, bo za tym stoi kolosalny szajs, chociaż chyba ma pan trochę racji z tymi Hakeldamami. Coś jest na rzeczy.
SP: A ja bym chętnie stanął do reklamy i dzieciom bym pozwolił, jeśli dałoby się zarobić sporo reali.
DK: Sancho, głuptasie, co też ty powiadasz? Chciałbyś, żeby na twoją córkę patrzyli jacyś obślinieni fagasi z ulicy? To prawie tak samo, jakbyś ją oddał do, nie przymierzając, burdelu.
SP: O tym nie pomyślałem, wielmożny panie, idźmy już stąd.
Odsłona III
Nauka jazdy na rowerach. DK i SP raz po raz spadają.
SP: A bodaj cię wciórności! Co za krnąbrny wierzchowiec, nijak go nie można obłaskawić. Dobrze chociaż, że w obecnej postaci żadne potłuczenia ani rany nam nie grożą. I już nie musi pan produkować swojego balsamu Fierabrasa, kordiału dobrego na wszystko (ironicznie).
DK: To nie podobał ci się mój kordiał? Mówiłem przecież, że on leczy tylko błędnych rycerzy, a nie giermków. O, mój Rosynancie, gdzie jesteś? Jak mam dosiąść tego piekielnego mustanga? Kupa żelastwa, a gdzie dusza, gdzie grzywa chwytająca wiatr, gdzie stukot podkówek? Co za czasy nieromantyczne…
Cyngiel: Niech się panowie nie zrażają, początek bywa trudny, ale później pójdzie jak po maśle.
Po serii prób umieją jeździć.
Kapsel: Co panowie na to, żebyśmy pojechali do galerii handlowej? Tam można do woli napatrzeć się na ludzi i zjeść coś pysznego, bo już mnie gastrofaza wzięła.
DK: Czy w tej galerii marszandzi sprzedają obrazy? Ciekaw jestem, co się dzisiaj maluje.
Cyngiel: Niestety, muszę pana rozczarować, to zupełnie inna galeria. Tam się sprzedaje wszystko.
SP: Wszystko? A któż to tam pomieścił? Ja w piwnicy trzymałem tylko kartofle, warzywa, miód i baryłki z winem, a i tak ledwie mogłem to upchnąć.
Kapsel: Jedźmy, ale niech się panowie przygotują na wielką niespodziankę.
Jadą rządkiem: Cyngiel, DK, SP i Kapsel.
Goście spadają z rowerów na widok autobusu.
Odsłona III
Scena I
Przytwierdzają rowery do stojaków i wchodzą do galerii handlowej.
SP: Wielmożny panie, tyle tu towarów, że chyba je zwieziono z całego świata. I pomyśleć, że mogłem tego nie zobaczyć. Jak by tu zdobyć reale, może udałoby się coś kupić?
DK: Opanuj się, przyjacielu, niczego nie potrzebujemy. Nie musimy jeść ani pić. Jedyne, co nas tu przywołało, to nowe przygody i chęć pomocy poszkodowanym.
Kapsel: Co ja słyszę, nie potrzebują panowie jedzenia? Ale my musimy coś wrzucić na ruszt, wejdźmy do tego baru, mają tu świetne pierogi. Może jednak się skusicie?
Zamawiają pierogi z mięsem.
DK: Młody człowieku, nie powiem, że nie mamy na nie chęci, ale nasze ciała to tylko zewnętrzne powłoki wypełnione … próżnią. Tak już mamy… To, co materialne, dawno za nami.
Cyngiel: To super! Nie trzeba się przejmować żarciem i gastrofazka nie chwyta, a ile kasy można zaoszczędzić. (…)