Kraska

Rzadko zdarza się, że trzeba przerwać grzybobranie. Powodem może być niespodziewana burza z piorunami lub gwałtowna ulewa, która utrudniałaby widzenie. Ale wtedy był jeden z tych wyjątkowych dni.

Właśnie dziewczynki dotarły do wiklin, zebrały po pięć prawdziwków w dębowym zakątku i już miały przekroczyć żwirówkę, by przejść do sąsiedniego lasu, gdy ich uwagę przykuła jedwabiście błękitna plama na piasku. Z daleka wyglądało to jak zgubiony, zwinięty szal, połyskujący w słońcu. Nie było wątpliwości, że wrócą, żeby sprawdzić. Po chwili ich oczy zgodnie nadały szalowi kształt rozpostartych skrzydeł. Była to martwa kraska.

Opalizujące piórka sprawiały wrażenie, jakby kawałek błękitu pomylił wymiary i zamiast dopełniać przestrzeń pomiędzy koronami sosen, leżał teraz rozpłaszczony bezradnie na piasku. Bezruch tych rozpostartych skrzydeł, ich nietypowa bliskość ziemi miały w sobie coś upiornego. Dziewczynki pożałowały, że zwabił je tajemniczy szal. „Jak to się mogło stać?” – pomyślały jednocześnie.

– Może zabił ją jastrząb? To wielka strata, kraski są gatunkiem wymierającym – powiedziała Sylwia nieco mentorskim tonem jako najstarsza.

– Wtedy miałaby jakieś ślady po walce. A może poraził ją prąd. Pewnie przysiadła, żeby odpocząć, ale coś ją wystraszyło, rozpostarła skrzydła i połączyła druty. Ostatnio zdarza się, że złomiarze kradną drut i wtedy dochodzi do przebić. Niedawno podawali w telewizji, że zginął jeden taki zdesperowany złodziej.

Sylwię niemile zaskoczyła rezolutna opinia młodszej siostry, ale musiała przyznać, że to całkiem prawdopodobne. Na pewno nie mogły już pomóc tej krasce. A wyglądała tak pięknie. Sylwia pamiętała obraz Dürera Skrzydło kraski, idealnie oddający barwy i światło, a teraz miała przed oczami całość. Jak można tak po prostu przysypać piaskiem taki doskonały przykład piękna? Albo zostawić ją na pastwę opalizujących tęczowo i całkiem czarnych much? Nie, obie wersje są straszne. A gdyby tak ją wypchać? – przemknęło Sylwii przez myśl nieśmiałe pragnienie, by to jeszcze trochę mogło potrwać.

– Zabierzemy ją i wypchamy – powiedziała stanowczo, chociaż nie miała pojęcia, jak to zrobić. Jej determinacja rosła odwrotnie proporcjonalnie do zbliżania się do domu. I w końcu była już tak wielka, że nawet zdecydowany zakaz wniesienia ptaka do mieszkania niewiele zmienił.

– To my ją spreparujemy w komórce – Sylwia odparła rezolutnie.

Mama wiedziała, że z tym rodzajem oporu nie ma co dyskutować, więc przypomniała o dokładnym umyciu rąk po „operacji” i wycofała się do swoich zajęć.

Wtedy zaczęło się to, co dziewczynki zapamiętały na zawsze. Najpierw przygotowały ceratę na stół i narzędzia: sekator, nożyczki, starą łyżkę. Doszły do wniosku, że trzeba usunąć wszystko z korpusu, natomiast skrzydła i głowa zostaną spryskane muchozolem i poddane wysuszającemu działaniu słońca. Gdy dzisiaj Sylwia przypomina sobie obraz patroszenia kraski i usuwania kostki po kostce, nie może oprzeć się wrażeniu, że siła marzeń w nieco makiaweliczny sposób kształtuje rzeczywistość.

Na szczęście żadna z dziewczynek się nie skaleczyła. Ich mama nie czuła niepokoju, bo sądziła, że zrezygnują po pierwszym cięciu. A one tylko zapamiętały tamten zapach dziczyzny pomieszany z muchozolem. Kraska została natarta solą i saletrą, wypchana trocinami z plasteliną i uroczyście zaszyta. Pazurki owinięto wokół gałązki i przyklejono taśmą. Muchozol był w użyciu przez następny tydzień. Świadomie unikało się rozmów o zapachach. Unikało się też myśli, że wszystko mogłoby pójść na marne, i przykrego przeczucia, że jeśli mama coś poczuje, nie pozwoli jej powiesić w pokoju. Dało się krasce jeszcze tydzień na dosuszenie i dowietrzenie, potem się ją wyperfumowało ulubionym zapachem mamy i triumfalnie przyniosło do domu.

Ten zapach rozładował atmosferę, bo czyż można się oprzeć widokowi całkiem sporego ptaka jakimś cudem wypchanego przez trzy kilkuletnie dziewczynki i pachnącego jak konwalie?

16.02.2009

Ze zbioru małych próz, sylwy współczesnej, Sylwia rerum, wydanejw 2018 roku przez Towarzystwo Przyjaciół Ostrołęki, s.14