Konik morski, proszę pana,
to istota niesłychana.
Gdy zahaczy się o listek,
wnet zamienia się w znak wszystek.
Na dodatek zapytania
i się nim po rafie słania.
No i wtedy inne ryby
mają kłopot z nim, bo gdyby
wyprostował się jak one,
wszystkie byłyby zdziwione,
jaki z niego jest wykrzyknik!
Stój na baczność! Ani łypnij!
A tak – pyta nieustannie:
– Kto tak brudzi w mojej wannie?
Znaczy w morzu, tym bez kresu,
więc nauczyć chce moresu
trucicieli, dręczycieli
i plastiku wielbicieli,
którym nawet do śniadania
cztery słomki aż się kłania.
Konikowi, choć malutki,
nie są obce wielkie smutki.
Opłakuje wieloryby,
gdy te giną nie na niby,
bo połknęły toreb mnóstwo.
Bez waleni w morzu pusto…
Sam też musi się ukrywać,
gdyż bezcenna z niego ryba.
Poznał sztukę kamuflażu,
nie zobaczysz go od razu.
Lecz gdy trafia na stragany,
nadal bywa rozpytany
o tak kuriozalne sprawy:
– Jeść koniki dla… zabawy?!?!?