(Rzecz dzieje się głównie w Spale podczas zjazdu dwóch rodzin – po mieczu i po kądzieli ze strony najstarszych członków rodu. Wydarzenia są oparte na faktach, ale postacie dramatu, mocno zakotwiczone w rzeczywistości, oczywiście należy uważać za bohaterów literackich)
Osoby:
Wujek Hubert – emerytowany architekt, 88 lat, syn AK-owca, zamordowanego w katowni w Pomiechówku, i bratanek ułana, zamordowanego w Katyniu
Ciocia Teresa – jego siostra, 85 lat, potrójna wdowa
Sylwia – ich cioteczna siostrzenica, 61 lat, emerytowana nauczycielka, pasjonuje ją liberatura
Agata – przyrodnia siostra Sylwii, 51 lat, mgr pielęgniarstwa
Maciek – mąż Agaty, 56 lat, pracownik banku, skończył prawo
Witek – cioteczny brat Sylwii, 66 lat, biznesman, mgr inżynier budownictwa
Matylda – jego żona, 65 lat, zatrudniona w firmie męża, mgr geografii, w ostentacyjnie markowych ubraniach i butach, zmienianych na pokaz, doskonały makijaż
Danuta – siostra Witka, 56 lat, mgr handlu zagranicznego, też w ostentacyjnie markowych ubraniach i butach, zmienianych po każdej wizycie w apartamencie
Zbyszek – jej mąż, technik budowlany, 58 lat, – byli hotelarze, teraz organizują eventy
Małgorzata – daleka kuzynka, ok. 65 lat
Mateusz – kuzyn z linii po kądzieli, 85 lat
Zyta – jego córka, 42 lata, doktor ekonomii
Krzysztof – jej brat stryjeczny, 48 lat, budowlaniec po archeologii
Tomasz – prawnuk cioci Teresy, 10 lat
Radek – prawnuk cioci Teresy, 3 latka
Zosia – prawnuczka wujka Huberta, 5 lat
Recepcjonistka
Pan z obsługi pensjonatu
Akt I
Scena I
(dźwięk dzwonka telefonu, najlepiej fr. Larghetta z Koncertu f-moll Chopina, Sylwia na grzybach, wujek z fuzją też w lesie, pionowa, gruba czarna linia oddziela ich lasy)
Wujek Hubert: Sylwia? No, nareszcie cię złapałem! Wcale nie odbierasz domowego, a ja nie miałem numeru twojej komórki. Dostałem go od Ani. Wiesz, co wujek sobie wymarzył? Chciałbym, proszę ciebie, was wszystkich jeszcze zobaczyć.
Sylwia: To wspaniale! Kiedy mamy się wujka spodziewać?
Wujek: Nie, to nie tak. Pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać gdzieś na neutralnym gruncie, najlepiej w środku Polski, żeby każdemu było tak samo daleko albo tak samo blisko. Co byś powiedziała o zjeździe rodzinnym w Spale? Tu polował, proszę ciebie, mój ojciec z Ignacym Mościckim. Ja też czasami poluję. Dosłownie przed godziną ustrzeliłem dwunastaka! Ma się to oko, co? Pierwszym strzałem! Dasz wiarę?! Mgła była jak śmietana, ale się nieco przetarło i wyszedł prosto na mnie. Korona jak marzenie! Cudnie wyrzeźbiona. Zawiśnie w salonie. Dwunastaka jeszcze nie miałem. Młodzież go właśnie sprawia. Znam pewien przyjemny i niezbyt drogi pensjonat, notabene „Zacisze”. Co ty na to?
Sylwia: Brzmi zachęcająco, ale o moim stosunku do polowań wujek doskonale wie, więc może bez tego typu atrakcji. A spotkać wszystkich bez okazji, takiej jak ślub czy pogrzeb, byłoby cudownie.
Wujek: Ania też tak powiedziała, więc zaczynam działać. Już się nie mogę, proszę ciebie, doczekać! Muszę się śpieszyć, rozumiesz, 88 lat swoje znaczy.
Sylwia: Wujku, dzięki leśnemu powietrzu wiek tlenowy ma wujek o co najmniej dwadzieścia lat pomniejszony, czyli liczmy jakieś 65. To potwierdzone naukowo, wiąże się z natlenieniem mózgu i reszty ciała, a tym samym z dobrostanem całego organizmu. Japończycy już dawno wstawili do programu zdrowia publicznego kąpiele leśne, shinrin-yoku, które u nas w rodzinie są niemal tradycją. Myślę oczywiście o grzybobraniach, bo ja też właśnie jestem w lesie…
Wujek: Ech, ty, już ja cię przekonam i do polowań! Toż to tradycja z dziada pradziada… Twój ukochany dziadunio Konrad też polował. (ironicznie) Nie jadałaś w dzieciństwie pasztecików z zajączka?
Sylwia: Świadomie – nie. Fakt, szarak czasami kruszał na mrozie, było mi go bardzo żal. Raz nawet założyłam jednemu szaliczek, czapka, niestety, stale spadała, bo wisiał do góry nogami. O ile pamiętam, dziadek nie wracał z trofeami takimi jak poroża. Raczej traktował las jako miejsce odpoczynku, z wyjątkiem tych biednych szaraków, oczywiście…
Wujek: Mylisz się, mieli przed wojną ze dwa poroża ósmaków. Ale z tym wiekiem tlenowym możesz mieć rację, ty to zawsze potrafisz pocieszyć! Niech ci Bóg da zdrowie. Zatem do usłyszenia, wkrótce powiadomię, kiedy to nasze „walne zgromadzenie” nastąpi. Po powrocie zabieram się do załatwiania, bo na synów, proszę ciebie, raczej nie mam co liczyć. Każdy zapracowany. Wiwat emeryci, zwłaszcza polujący!
Sylwia: Wypraszam sobie! Jeśli polować, to tylko bezkrwawo! Ci niepolujący też mają wiele do zrobienia i… przeczytania, wcale się nie nudzą.
Wujek: Wiem, wiem, żartowałem. Pewnie znowu planujesz jakiś tomik?
Sylwia: Tym razem będzie proza, a w porywach może wyjdzie i dramat, jak się nasłucham w Spale o myśliwych, łaknących krwi… Wujcia sportretuję jako pierwszego – Hubertus Drakulus, herbu Dwunastakus. A wujek pewnie nadal wozi w bagażniku strzelbę, tak na wszelki wypadek, więc może być też jak u Czechowa…
Wujek: Zawsze miałaś niewyparzony język, ale za to cię lubię. Wolę prawdę w oczy niż cukrowanie, a potem od obcych się człowiek, proszę ciebie, dowiaduje, co o nim inni naprawdę myślą. To do usłyszenia. Trzymaj się ciepło i pisz. Choćby i dramat, byle życiowy. A Czechowa bardzo cenię, zwłaszcza za Wujaszka Wanię i Wiśniowy sad. Oglądało się, oj, oglądało, proszę ciebie, także nie na scenach…
Scena II
(przed recepcją w pensjonacie „Zacisze” w Spale)
Ciocia Teresa: Sylwia?! Ależ ty się świetnie trzymasz. Wcale się nie zmieniłaś od pogrzebu Marysi. Ile to już lat?
Sylwia: Siedem, ciociu, sama nie mogą pojąć, jak to szybko minęło. Trzeba przyznać, że wujek miał świetny pomysł z tym zjazdem. Nareszcie nikt nie musiał umrzeć, by nas zgromadzić w jednym miejscu.
Ciocia: No, jeszcze zobaczymy, czy coś złego z tego nie wyniknie. Ty nie znasz Huberta tak jak ja, w końcu to mój brat. Już on potrafi wszystko zepsuć.
Recepcjonistka: (podaje klucze, z szerokim uśmiechem) Życzymy udanego pobytu w Spale i wspaniałych wrażeń podczas rodzinnego zjazdu w naszym pensjonacie.
(siadają w holu w wygodnych fotelach, obie z walizkami)
Sylwia: Ciociu, po co te czarne myśli, na razie nic się jeszcze nawet nie zaczęło. Będzie przepięknie, jak śpiewał Tomek Lipiński. Jest taka cudna jesień, tu w Spale szczególnie urokliwa. Liście na dębach nadal trzymają się mocno. Już samo to może cieszyć.
Ciocia: Obyś miała rację. Dobrze, że się spotkałyśmy trochę wcześniej, muszę cię o czymś uprzedzić. Żebyś pod żadnym pozorem nie ważyła się mówić o Żydach, jak to czasami piszesz w tych swoich judaikach. To by była katastrofa! Zrób to dla mnie. Nie dałam Hubertowi twojej książki, bo on jest antysemitą. A ostatnio mało nie dostał apopleksji, jak nagrodzili tę Tokarczuk Noblem. Toż ona Żydów wysławia pod niebiosa, jakiegoś Franka, co prawda przechrztę, ale co to za różnica.
Sylwia: Ciociu, ja znam prawie wszystkie utwory Olgi Tokarczuk, a Księgi Jakubowe uważam za prawdziwe arcydzieło, na dodatek liberackie. Nobel jest w pełni zasłużony! Ona pracowała nad tą książką prawie dziesięć lat, nad najdrobniejszymi szczegółami z XVIII wieku, nawet nad zapachami, i dała nam powieść prawdziwie konstelacyjną. Przypłaciła to potwornym spadkiem energii, wręcz niebezpiecznym dla życia. Od lat jej kibicuję, uwiodła mnie na początku przecudnie liryzowanym stylem, gdy napisała, że rozmodlone łąkowe mniszki zmieniają się w subtelne dmuchawce, a dobry Bóg wysyła ciepłe wiatry, by zabrać dmuchawcowe dusze do nieba. Jeśli chodzi o Jakuba Franka, pokazała raczej potworne niepowodzenie konwersji, do której Kościół zmuszał czy w najlepszym razie zachęcał Żydów. I jest tam wspaniały element spajający całość, czyli postać Jenty, która połknęła talizman, więc nie może umrzeć i ma zdolność nieustającego lewitowania oraz bilokacji. A inna postać, Chaja – Marianna, lepi figurki z gliny albo z chleba i nadaje im niezwykłą moc. Czy to nie ciekawe i niezwykłe, czyli bizarne?
Ciocia: Nie czytałam, ale z tego, co mówisz, Braun miał sporo racji, nazywając Tokarczuk czarownicą. Bóg jednak nad nami czuwa! Gdybyś się z tym wyrwała przy wujku, mógłby tego nie przeżyć! On tę Tokarczuk tak znienawidził po Pokocie. I to ja go sama namówiłam, żeby ze mną poszedł do kina. Przeczytałam, że o myśliwych, pamiętałam Tajemniczy ogród Holland, więc myślę, proszę ciebie, że w tych samych klimatach. Do głowy mi nie przyszło, że to według tego obrzydliwego kryminału Prowadź swój pług… No i sama rozumiesz – tragedia do kwadratu! Gdyby wtedy nawinęła mu się ta Tokarczuk albo Holland, nie wiem, czyby Hubert nie użył fuzji! Poza tym w okolicach naszego tartaku w Kampinosie bywał sam Ojciec Kolbe ze swoimi braciszkami, wykopywali karpy i zabierali na opał do Niepokalanowa. Wujek o tym pisał, wysłaliśmy Ani. Myśl sobie, co chcesz, ale dzisiaj na temat Żydów ani Tokarczuk nic nie mów! Obiecujesz?
Sylwia: No, cóż, może nawet nie będzie okazji, bo nie lubię musieć się powstrzymywać od wyrażania opinii. A skąd ten antysemityzm wujka, jeśli mogę wiedzieć?
Ciocia: Zaczęło się od drobiazgu. Nasza mama oddała ulubione spodenki wujka żydowskiemu chłopcu. Co z tego, że już za małe. Hubert chciał je, proszę ciebie, skrócić i nadal nosić. Taka dziecięca trauma, a później to już poszło. Zapatrzenie w endecję, moc płomiennych kazań księży innych niż ksiądz Stanisław Cieśliński, który wzywał do pomocy Żydom pracującym w „Piekle”, sama rozumiesz.
Sylwia: To bardzo smutne. Myślałam, że u wujka nie podoba mi się tylko zamiłowanie do polowań… Ale dziękuję, że mi ciocia o tym powiedziała. Może właśnie dlatego ja czasami muszę pisać o Żydach. Może spłacam dług za wujka… A może to z powodu macew, po których będziemy stąpać do końca świata, bo nawet w Ostrołęce wybrukowano nimi ulice dawnego Rewiru i leżą pod asfaltem, o czym mało kto dzisiaj wie. Tematy jakby same prosiły się o rozwinięcie. Pojechałam do Siedlec z liberaturą, do Biblioteki Pedagogicznej, umówiłam się z przewodniczką, a ona mi przygotowała unikalne materiały, na przykład o ślubie na… kirkucie w Żelechowie, by zażegnać epidemię tyfusu w getcie. Nie mogłam o tym nie napisać. A dzieciątko tych zaślubionych zostało u mnie uratowane, wyniesiono je w futerale na wiolonczelę, bo ojciec był skrzypkiem i przyjaźnił się z Polakiem – wiolonczelistą.
Ciocia: Pisz sobie, co chcesz, nawet brzmi to, proszę ciebie, dość ciekawie. A już Andrzej Kijowski uważał, że pisarz musi mówić prawdę i być dokładny, ale musi też być ciekawy, żeby Pan Bóg nie nudził się, czytając książkę, której zakończenie przecież zna. Dzisiaj o tych tematach ani słowa. Błagam cię! To mój brat. On jest już bardzo stary. Nie zmienisz jego poglądów. Niech ma tę radość, że zgromadził całą rodzinę. Bo zjednoczyć nas, jak słyszę, nikt by nie zdołał. Ale ważne, żebyśmy ten jeden dzień spędzili w zgodzie i harmonii. Jutro się przecież rozjedziemy.
Sylwia: Postaram się, ciociu. W końcu jest tyle rodzinnych tematów, starczyłoby wspomnień na wiele wieczorów.
Ciocia: I tego się trzymajmy. (złośliwie, przesadnie ironicznie) A swoją drogą, czy już sobie wytatuowałaś gwiazdę Dawida?
Sylwia: Nie, nie lubię tatuaży, ale to piękny pomysł. Zapewne ciocia miała na myśli symbolikę – to przenikanie trójkątów, czyli świata widzialnego i drugiej przestrzeni. No i komórkę plastra miodu w centrum, która tu oznacza dzień Pański, czyli miłość Boga, a poboczne trójkąty – kolejne dni tygodnia, na które ta miłość promieniuje.
Ciocia: (z niesmakiem i zażenowaniem, wyraźnie zaskoczona) Eee, tam, tak sobie zażartowałam… A wiesz, że jak teraz na ciebie patrzę, to jesteś trochę podobna do tej Duszejko i wcale nie chodzi mi o tuszę. No i wujkowi wiecznie trujesz, że polowania to niepotrzebne okrucieństwo. (ze wzrokiem detektywa) Ty zdaje się także lubisz mistycyzm Blake’a… No i ta twoja awersja do mężczyzn… Chociaż, może jednak nie, bo niby jak? Tak mi się jakoś pomyślało. Zupełnie bez sensu.
Sylwia: Mam rozumieć, że ciocia przeczytała tę książkę?
Ciocia: Wyobraź sobie, że tak. Musiałam sprawdzić, czy mi brata o mało nie zabiła Tokarczuk, czy może jednak Holland.
Sylwia: Nie słyszałam o bardziej oryginalnej motywacji. I jakie są wnioski, jeśli wolno spytać? Czy dubeltówka wujcia stale odbezpieczona?
Ciocia: Nie bądź sarkastyczna! Obie, dokładnie obie – w zmowie! Może gdyby ten koszmarny temat wziął na warsztat taki Zanussi albo Jan Jakub Kolski, umieścił wszystko w klimatach Cwału albo Jańcia Wodnika, byłoby to strawne i nie tak obraźliwe, żeby nie powiedzieć obelżywe. Dla mnie to parodia nie film. A swoją drogą, ta Duszejko też uczyła angielskiego… Ale nie, ty przecież nie udzielasz korepetycji… Jednak musimy na ciebie bardziej uważać, podobno takie jak ty mogą wiele zdziałać. Tylko czy dobrego?!
Sylwia: Teraz ja nie wiem, jak mam to rozumieć. Wydawało mi się, że nikomu nie zagrażam, choć przyznaję, że spotykamy się z koleżankami na umownie nazywanych sabacikach. Ale w astrologię raczej nie wierzę. Gwiazdy, których obraz do nas dociera, w takiej właśnie konfiguracji pozostawały miliony lat temu. Niektóre zdążyły spokojnie wygasnąć. (…)