Cóż dzisiejszemu widzowi po uchu igielnym i wielbłądzie? Cóż po tekstach uczonych czy natchnionych, skoro nawet hierarchowie nie słuchają słów Papieża Franciszka… Tak się świat zagubił w pogoni za mamoną, że wielu dla niej gotowych jest zrobić wszystko! Smarzowski po raz kolejny wybiera zatem terapię wstrząsową. Znamy ją z pierwszego „Wesela”, po którego obejrzeniu wychodziło się z kina, prawie wymiotując. „Wesele” z 2021 r. działa podobnie, moja koleżanka nie wiedziała, w którą stronę ma jechać…
Już „Wesele” Wyspiańskiego dawało mocny przekaz: „Miałeś, chamie, złoty róg, ostał ci się jeno…” Co pozostaje głównemu bohaterowi Smarzowskiego, Ryśkowi Wilkowi, granemu z mistrzowskim uprawdopodobnieniem roli przez Roberta Więckiewicza? To samo, jakby zadziałała idea wiecznego powrotu. Wilk może jednak zacząć wszystko od nowa, od zera oczywiście. Tylko czy znajdzie na to siły – bez rodziny, „przyjaciół”, bez kogokolwiek życzliwego?
Czym epatuje Smarzowski w drugim „Weselu”? Czymś przepotwornym. Już Adaś Miauczyński Marka Koterskiego przyzwyczaił nas do myśli, że „wszyscy jesteśmy Chrystusami”, jednak trudno niektórym osobom uznać, że zatem także Żydami… Tyle że raczej nieortodoksyjnymi, którzy od dawna zapomnieli o Prawie… Ten porażający film rozpoczyna się zapowiedzią holokaustu wobec… świń, bo przecież masowy ubój byłby najrozsądniejszy za pomocą sprawdzonych metod – gazu… To już nie nawiązanie do Folwarku zwierzęcego, to sięgnięcie o wiele głębiej. Do czego doszliśmy, my, ludzie, z których prawie każdy każdemu notabene wilkiem? Już nie ludzie ludziom gotują taki los, ale nawet zwierzętom! Czy można zejść niżej? Tak, ubojnia ma powstać na cmentarzysku ofiar prawdziwego Shoah. Gotowi na wszystko, zdesperowani Wietnamczycy czy inni Azjaci chętnie uprzątną teren… A nieszczęsny knur, faszerowany viagrą, „zmiękczy” nawet najbardziej opornych i wytrwałych w przeszkadzaniu szemranym interesom. Nieprawdopodobne? Niedawno obrońcy zwierząt uwolnili z burdelu… gorylicę. Być scwelonym przez… knura – jednak da się… I pewnie dałoby się ten świński interes rozkręcić, bo stopień zbydlęcenia jest tu prawdziwie imponujący… Wykorzystywanie sekretarki, która, według szefa, „tylko pod tramwajem nie leżała”, do dostarczania kompromitujących zdjęć na trudnych kontrahentów jest tu niejako normą. Podkładanie świń to dla Ryśka codzienność, a haki skutecznie bronią tu swojej potwornej wieloznaczności… Nie dziwi zatem, że żona (zagrana świetnie przez Agatę Kuleszę), kiedyś kochająca go naprawdę z wzajemnością, ma tego dość.
Nestor rodu, Antoni Wilk, podobno nieskazitelny, patrzy na wszystko niczym Dulski. Każda scena wywołuje jego wojenne reminiscencje. Świetnie poprowadzone dialogowanie dwóch planów czasowych odkrywa kolejne tajemnice. W tych migawkach z przeszłości znowu niezwykle ważne są świnie, towar wtedy ratujący (?) życie. I oto z przebłysków pamięci obdarowanego medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” dowiadujemy się prawdy o tym, jak uratował Żydówkę Leę, swoją młodzieńczą miłość. Nie uczynił tego z biblijnego nakazu, z miłości bliźniego, ale z ludzkiej miłości mężczyzny do kobiety. To także piękne, gdyby nie cyniczne słowa ojca dziewczyny: „To teraz jesteśmy z Antonim rozliczeni”. Przeszłość, naszpikowana traumatycznymi doświadczeniami – płonącą stodołą z jakiegoś Jedwabnego, śmiercią części ratowanej żydowskiej rodziny, wreszcie rozstrzelaniem brata w odwecie, o czym dowiadujemy się dopiero w ostatniej scenie, pozwala widzom rozumieć znacznie więcej…
Stosunki polsko-żydowskie, nadal pełne białych plam po obu stronach, mogą ulec znormalnieniu tylko wtedy, gdy historycy podadzą obiektywną prawdę, bez wybielania czy oczerniania kogokolwiek. Tylko fakty mogą to sprawić. Film został podzielony na połowy rozjemczą wypowiedzią Szewacha Weissa o dwóch stodołach – w jednej palono Żydów, w drugiej – ratowano. I to trzeba otwarcie pokazywać, o tym trzeba nieustannie mówić, zmuszając każdego do rozsądnego myślenia, za którym powinno iść przyjęcie tragicznych zaszłości i budowanie przyjaznej teraźniejszości – bez wzajemnej nienawiści. Już św. Jan Paweł II nazywał Żydów „naszymi starszymi braćmi w wierze” i to on umieścił 26 marca 2000 r. w szczelinie Ściany Płaczu karteczkę z napisem: „Boże naszych ojców, Ty wybrałeś Abrahama i jego potomstwo, aby objawić swe Imię narodom. Jesteśmy głęboko zasmuceni postępowaniem tych, którzy w ciągu historii spowodowali cierpienia Twoich dzieci. Prosząc Cię o przebaczenie, chcemy zobowiązać się do prawdziwego braterstwa z narodami Przymierza”.
Nienawidzący Żydów główny bohater, który potrafi nawet ich wykorzystać z pomocą równie zaprzedanych mamonie pomagierów, ma odkryć druzgoczącą prawdę o swojej tożsamości… Przypomina się spektakl Cud purimowy – czy i tutaj będzie jakiś? Tylko cud bowiem może uczynić z tego pazernego, bezwzględnego, zdegenerowanego do najmniejszego włókna biznesmena – człowieka. Czy przeczyta choćby fragment tekstu o Eleazarze (2 Mch 6,18-31), by zrozumieć, jak nisko upadł? Zapomniałam o „prawie Lema”, że nawet gdyby przeczytał, to nie zrozumie, a jeśliby zrozumiał, to i tak zaraz zapomni. Zatem dla cywilizacji obrazkowej nadzieja w filmach. Może któryś Rysiek Wilk obejrzy jakiś wstrząsający obraz o sobie samym i z nieprawdopodobnym trudem zgodzi się na choćby namiastkę katharsis…
Czasami trzeba wszystko stracić, by zyskać inne wszystko. Oby lepsze. To może być początek ruchu wzwyż… Smarzowski przecież zapewne po to kręci takie filmy. Gustaw Herling-Grudziński pisał podobnie mroczne utwory, licząc na to, że zło samo siebie się kiedyś przerazi.
20.11.2021