Jak się miewa współczesna liberatura dziecięca? Świetnie. Właściwie niewiele się zmieniła, dzieła liberackie były bowiem uwielbiane i hołubione przez dzieci od zawsze, a w 1999 roku Zenon Fajfer tylko objął te niezwykłe książki terminem liberatura.
Moja pierwsza zapamiętana książka miała typowe cechy liberackie, była to Arka Noego z przepiękną trójwymiarową łodzią w środku. Większość zwierząt mogła zmieniać pozycję, jeśli poruszyło się specjalne prowadnice. Cóż to były za wrażenia! Nie muszę dodawać, że została zaczytana, co dla książki podobno jest upragnionym rodzajem śmierci.
Dzisiejsze możliwości techniczne i technologiczne zapewniają twórcom liberatury dziecięcej niemal nieograniczone pole działania. Tekstylne książeczki-podusie doskonale naśladują dźwięki z brzucha mamy i z powodzeniem zastępują misie-szumisie. Gumowe lub plastikowe książeczki do kąpieli świetnie sprawdzają się w wannie, choć mają zwykle najwyżej cztery nadmuchane karteczki. Kształty, zgodnie z tematyką, bywają najróżniejsze. Oczywiście nowa Arka Noego pływa z milusińskimi po wannowych potopach, nie brak także miniopowieści o rybkach i innych wodnych stworach, które poznaje na przykład tytułowa ciekawska gwiazdka, właściwie rozgwiazdka, penetrująca kolejne strony przez dużą dziurkę. Wanna staje się więc miejscem doskonałej zabawy i poznawania rafy koralowej w miniaturze.
Na kolejnym etapie królują książeczki sensoryczne. Już nie wystarczy rozróżnianie kolorów, trzeba tego doświadczyć organoleptycznie – kosmata pszczółka jest miła w dotyku, kukurydza nieco mniej, za to puchaty kurczaczek mógłby być głaskany bez przerwy… Tak realizuje się holistyczny rozwój dziecka. Później dochodzą niezwykłe opowieści czy wierszyki, które dziecko wybierze, według swoich zainteresowań, nawet wtedy, gdy jeszcze nie potrafi czytać – zwabi je kształt książki i ilustracja z okładki. Mądra sowa czy Wóz strażacki? – wybór jest bardzo prosty.
Kolejny szczebel rozwoju zapewnią książki z serii Akademii Mądrego Dziecka. Chłopiec na pewno zagustuje w brumbrumach, czyli pojazdach, których elementy są ruchome. Natomiast Mamo, chcę jeść! nadaje się dla każdego dziecka, a czytać można po liberacku – wybierając dowolną stronę przez określony rozmiar paszczy, mordki czy pyszczka, widocznych na okładce. Nie trzeba dodawać, że można też czytać tradycyjnie – po kolei, a niejadek pod koniec wspólnej lektury zapewne poprosi o mniam-mniam. Seria prężnie się rozwija, a intrygujące otwory, kratery czy studnie pozwalają odkrywać krainy geograficzne (Gdzie bywa słoneczko?), różne zwierzątka (Kto robi hu-hu?, Zwierzęta i zwierzątka) czy zawody, pojazdy lub liczby. Nie jest wykluczone, że Andrzej Bednarczyk docenił wartość filozoficzną takich pozornie pustych przestrzeni, planując swoje betonowe dzieło Świątynia kamienia, by samo sedno tekstów i obrazów ukryć w pojemnej znaczeniowo studni, na dnie ciszy, gdzie, według Karola Wojtyły, „ukrywa się Bóg”. A zapewne miał także w pamięci Małego Księcia, która to książka została uznana za dzieło liberackie ze względu na nieoczywistą treść i rysunki wykonane akwarelami przez samego Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Ostatnio ukazało się nowe wydanie Małego Księcia z ilustracjami współczesnego plastyka, dostosowanymi podobno do odbioru czytelników z XXI wieku. Wydawca najwyraźniej nie był świadomy, że niszczy liberackość tej niepowtarzalnej książki, co wydaje się niewybaczalne.
Świetnie sprawdzają się w praktyce książki magnetyczne, raczej przypominające puzzle, choć dają dużą swobodę doboru elementów. Oczywiście warto ułożyć piękną żyrafę, ale kto dziecku zabroni pobawić się hybrydami – głowa żyrafy, brzuch słonia, nogi zebry. Śmiechu jest co niemiara, a później ktoś z liberatów może pokusić się o wykorzystanie tej nieskrępowanej twórczości do własnych celów, jak uczynił Raymond Queneau w książce z pasków, dającej możliwość ułożenia stu tysięcy miliardów wierszy z dziesięciu wyjściowych sonetów.
Nie sposób wyliczyć choćby najciekawszych przykładów liberatury dziecięcej, ale książek wielokrotnie nagradzanego Wydawnictwa Dwie Siostry nie można pominąć. W głębinach oceanu jest dedykowane: Sylvainowi, na cześć oceanu, który przepłynąłeś, wieloryba, który przeciął Ci drogę, i wszystkich żagli, które trzymałeś w dłoniach. Rozłożenie każdych kolejnych dwóch stron staje się niezapomnianą przygodą – trójwymiarowe ilustracje dają bowiem możliwość patrzenia z pokładu jachtu Oceano, ale także zajrzenia pod powierzchnię wody, a tam, niestety, nie tylko cudowne stworzenia morskie dają się zobaczyć. Dziecko może policzyć zatopione… buty, ujrzy z przerażeniem mnóstwo butelek, nawet stary rower. Po Arktyce popłynie z kapitanem łodzią podwodną. Sztorm, cały w strasznych barwach, uda się cudownie przetrwać, by zanurzyć się z płetwonurkami i zachwycać rafą koralową, gdzie tak wiele istot czeka na dostrzeżenie i policzenie. A ukryte ośmiornica i żółw długo nie dają się odnaleźć. Jeśli ktoś woli życie lasu, wybierze W lesie, także pojawia się tu tematyka ekologiczna, zagrożonym zwierzątkiem uczyniono sympatycznego leniwca, co dodatkowo uczy tolerancji. Szczególnym walorem tej książki jest wielokrotne wykorzystywanie tej samej ilustracji, której wybrane elementy przenikają przez kolejne strony, co słusznie zostało nazwane inżynierią papieru. Nie można było lepiej nauczyć dziecka, że trzeba oszczędzać ten bezcenny surowiec, czyli chronić lasy.
Coraz częściej pojawiają się ostatnio książki z trójkolorowymi filtrami, nazywane przez dzieci magicznymi. Za przykład niech posłuży Co kryje las? – wyczarowana umiejętnie rozmieszczonymi kreskami w barwach podstawowych, czyli czerwieni, żółci i błękicie. Gdy użyje się odpowiedniego filtra, obraz zmienia się diametralnie, pojawiają się ukryte wcześniej w gmatwaninie kresek zwierzęta. To bardzo ciekawa zabawa z pogranicza literatury i plastyki, lubiana przez młodych odkrywców – eksperymentatorów.
I takim sposobem dotarliśmy do trzech książek, którym chciałabym poświęcić nieco więcej uwagi – to Kukuryki Radosława Nowakowskiego, Zgubiona duszaOlgi Tokarczuk i Przypadki Pantareja Karola Maliszewskiego.
Radosław Nowakowski stworzył Kukuryki dla bratanka, a to jak wiadomo zobowiązuje. Co zatem otrzymujemy? Książkę/ dla/ dzieci/ małych/ i większych/ i całkiem/ już dużych/ dla/ młodych/ i starych/ by ten/ czas piękny/ choć nieco/ przedłużyć. To dość powszechna praktyka, że w liberaturze dziecięcej znajdzie wiele dla siebie także któreś z rodziców czy dziadków. Ja zaśmiewałam się, czytając parafrazę Figielka Tuwima, kiedy to „orzeł zasępił się wielce”, bo „sępy nie orlą się wcale”. To przecież potworne, że nie da się zwróblić, zwronić, spapuzić, zgęsić, skondorzyć, zagawronić, zakawczyć, zasikorzyć, a można się tylko zasępić! Na dodatek nobliwą sowę czeka jedynie trywialne tytułowe wkurzenie… Czarny humor poraża w tekście po angielsku, gdzie autor przekonuje: This is not a belly dance/ This is not a dervish trance, bo w rzeczy samej chodzi, niestety, o rożen. Kalamburów, gierek słownych, neologizmów tu bez liku, a wszystko tematycznie dobrane do kurowatych i innego ptactwa, nie tylko nielotów. PAWIE NA JAWIE zostały pięknie rozpisane w kaligram. Nie brak wtrętów w esperanto, Henglishu (obowiązujący w Hengland) czy innych językach, jak zwykle czyni nasz liberat totalny, tym razem jednak nie podaje tłumaczeń, bo smaczki zginęłyby w przekładzie. Każdemu tekstowi towarzyszy dowcipny, wykonany ciekawymi plamami sepii lub zestawem kresek, obrazek, niemal jak wilkonie, tyle że tutaj raczej radosławki kurkowate, które na dodatek pozwolą dziecku poznać rzadko już występujące w naturze cietrzewie, kuropatwy, bażanty czy pardwy. Oczywiście tekst jest często nabazgrany jak kura pazurem, a kurysywa także stąd, od kurowatych się przecież niewątpliwie wywodzi, zaś pochylenie w jedną ze stron zależy od tego, na której nodze stała właśnie kura. Kuratorium w świecie stworzonym przez Nowakowskiego to wcale nie jest jakaś poważna instytucja. (Nie)opisanie świata kurzego przenosi czytelników do Kurlandii, Kurska, na Kuryle, ale także do Kurdoby, gDakoty czy Kurystanu. Wszystko bywa tam niezwykłe, bo na przykład kogut Kurk Dagłos, aktor, niestety, nie poznał Stana Kurbrika ani Kurosawy, a kura, pobierająca lekcje śpiewu u słowika, w końcu zbeształa go: Cóż to za de-mole! Czy ty nie wiesz ośle/ Że dla kur jest D-dur?. Jak widać osoba czytająca dziecku ma tu wiele do dopowiadania, a słuchacz/oglądacz uświadomi sobie, że nieoczywistość jest niezbywalnym walorem liberackiej rzeczywistości, zwłaszcza takiej, w której obowiązuje pióralizm i ornitomorfizacja. Wypada powtórzyć za pewnym kogutem: Piękny jest świat kurzy/ piękny do znużenia/ więc się w nim zanurzmy/ aż do zatracenia.
Olga Tokarczuk także ma już w swoim dorobku dzieło z liberatury dziecięcej, na dodatek uhonorowane prestiżową nagrodą w Bolonii. Nie sposób się nie zgodzić z decyzją jury, gdy ma się w ręku tę przepięknie ilustrowaną przez Joannę Concejo powiastkę filozoficzną. Jeszcze przed kartą tytułową czytelnik zostaje wchłonięty w świat jakby z obrazów Breugla, a stan zagubienia potwierdzi samotny akapit: Gdyby ktoś umiał spojrzeć na nas z góry, zobaczyłby, że świat jest pełen ludzi biegających w pośpiechu, spoconych i bardzo zmęczonych oraz ich spóźnionych, pogubionych dusz…, który powróci w tekście właściwym, zajmującym zaledwie jedną stronę. Słowa pojawią się jeszcze tylko na trzech stronach, bo prawdziwą pożywką dla myśli są tutaj utrzymane w baśniowym klimacie, jakby dialogujące z estetyką Jańcia Wodnika, ilustracje. Przenoszą czytelników/widzów w przeszłość bohatera, właśnie Jana, choć myślał, że ma na imię Andrzej albo Marian. Dwie kartki zostały wykonane z półprzezroczystej folii, co wzmaga ekspresję, bo widzi się krajobraz jak przez mgłę. Na dodatek paginacja zaczyna się od 34, może to wskazanie na wiek bohatera, a dalej występują pogubione strony, czyli mały czytelnik z osobą współpoznającą ma szansę długo rozmyślać, co działo się z Jasiem, Jankiem, Janem, a czego autorka nie opisała, dając pełną swobodę odbiorcom. Będzie więc tyle Zgubionych dusz, ilu czytelników. Co wyrośnie, gdy zakopie się zegarki i walizki podróżne? Niech każdy spróbuje wymyślić i porówna, czy się nie pomylił. To naprawdę lektura dla grup wiekowych od pięciu do stu pięćdziesięciu lat, bo ostatnia strona numerowana to 147. Jak na dzieło liberackie przystało, pojawiają się tutaj także elementy paraliterackie – znaczki pocztowe, widokówki, stare zdjęcia, koperty, znak firmowy. Wraz z pozytywnym dla bohatera obrotem spraw wracają do ilustracji kolory, czyniąc wcześniejsze czernie, szarości i sepie nareszcie dopełnionymi, harmonijnymi i prawdziwie pięknymi. Zabiera się je na długo w powidokach.
Musi być z liberaturą naprawdę coraz lepiej, raczej nikt jej już nie uważa za czyste gadżeciarstwo, odkąd jeden z najbardziej znanych współczesnych krytyków literackich stworzył dzieło liberackie. Karol Maliszewski napisał Przypadki Pantareja. Wiersze dla małych i dużych z myślą o swoich wnukach i, jak uczy chlubna tradycja oraz dopisek w podtytule, świetnie odnajdują się w lekturze także dorośli. Zgodnie z imieniem głównego bohatera forma jest w pełni adekwatna do Panta rhei, bo przybrała kształt prawie trzymetrowej harmonijki, czyli leporella, które można rozciągnąć na dywanie niczym długą rzekę i zaczytywać się kolejnymi wierszami. Czy stanie się coś złego, jeśli ktoś przeczyta wybiórczo? Nie, ma do tego prawo, ale skoro teksty nie zostały zapisane na dających się dowolnie układać w ciągi kartkach, to kolejność można uznać za wskazaną. Doskonałe ilustracje Karola Banacha, pomysłowo odrealnione, miejscami nawiązujące do stylistyki puzzli, oczywiście obficie wyposażone w błękitne plamy, nie tylko ze względu na Pantareja – wodnego stwora, ale i tematy poboczne – połowy, Pana Wodnika, powódź, sztuczki wiosny, losy Pana Bałwana itp. A same tytułowe przypadki mogą co prawda odsyłać do Mikołaja Doświadczyńskiego i innych, choć Karol Maliszewski przewrotnie zajął się właśnie także przypadkami gramatycznymi, bo Z wołaczem najgorzej -/ pośród wszystkich stworzeń/ Pantarej z tego słynie, że nim zawoła, to minie. Mam do Karola Maliszewskiego jedno poważne zastrzeżenie – dlaczego druga strona leporella jest pusta? Na pustkę liberacką to za dużo, wystarczyłyby trzy białe „strony”, a na reszcie chciałoby się poczytać o powrocie Pantareja, o jego płynięciu pod prąd czy zmaganiach z trudami mokrego wczesnego dzieciństwa… Może w następnej. A ta znalazła się w 2018 roku w pierwszej dziesiątce najlepszych książek dla dzieci.
Tak więc liberatura dziecięca zachwyca małych i dużych (niewstydzących się pielęgnować w sobie dziecka, czyli pozytywnie dzieckiem podszytych), doskonale służąc wszystkim w naszym dziwnym, niezrozumiałym świecie, którego niedorosła równoległość daje wytchnienie, radość i napawa niesłabnącą nadzieją.
Wspomniane utwory z liberatury dziecięcej, według kolejności omawiania:
- Zwierzęta i natura, seria z aniołkiem, Wydawnictwo Święty Wojciech;
- Gabriele Clima, tekst polski: Małgorzata Piotrowicz, il. Raffaella Bolaffio, Ciekawska gwiazdka, Grupa Wydawnicza Foksal;
- Kornelia Kopeć – redakcja, Arka Noego (tytuł oryginału: Baby’s First Bible Story), Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu;
- Dotykamy kolorów – żółty, Yoyo Books, Hagelberg, Belgia;
- Urszula Kozłowska, il. Arleta Strzeszewska, Mądra sowa, Grupa Wydawnicza Foksal;
- Urszula Kozłowska, il. Marcin Południak, Wóz strażacki, Grupa Wydawnicza Foksal;
- Pierwsze słowa. Pojazdy, tytuł oryginału: Mon imagier des véhicules, il. Nathalie Choux, Egmont Polska 2018;
- Zbigniew Dmitroca, il. Filippo Brunello, Mamo, chcę jeść!, Egmont Polska 2017;
- Antoine de Saint- Exupery, Mały Książę z ilustracjami Autora, przekład Jan Szwykowski, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA 2016;
- Magnéti’book, Tiere Animals, Janod, Juratoys, France 2017;
- Anouck Boisrobert, Louis Rigard (koncepcja i inżynieria papieru), tł. Maciej Byliniak, W głębinach oceanu, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017;
- Sophie Strady, tł. Maciej Byliniak, koncepcja i inżynieria papieru: Anouck Boisrobert, Louis Rigard, W lesie, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017;
- Aina Bestard (il.) Mireia Trius – tekst, Co kryje las?, Wydawnictwo Tatarak, Warszawa 2018;
- Radosław Nowakowski (wymyślił, napisał, zaprojektował, złożył, wydrukował, oprawił), Kukuryki, Dąbrowa Dolna 2016/ 2019;
- Olga Tokarczuk, Joanna Concejo, Zgubiona dusza, Wydawnictwo FORMAT, Wrocław 2017;
- Karol Maliszewski, Przypadki Pantareja. Wiersze dla małych i dużych, il. Karol Banach, Wrocławski Dom Literatury. Wrocławskie Wydawnictwo Warstwy 2017.