Gdy Nabokov pisał powieść liberacką Ada albo żar. Kronika rodzinna, zastosował „logikę odwrócenia” ze względów konstrukcyjnych i niejako praktycznych – z konieczności. Niełatwo było bowiem w oryginalny sposób dokonać ostrej krytyki Ziemian, którzy zaprzepaścili daną im szansę. To już nawet nie atrapa Raju, jakiś ersatz, to nowy niby-raj Antyterra, świat równoległy, z którego na Ziemię wraca się… po śmierci, jakby do kręgów, opisanych przez innego liberata, Dantego. Rolę Adama przejęła u Nabokova tytułowa Ada, Adam zaś stał się Ivanem/Vanem (od ang. Eve ‘Ewa”). Czyżby Nabokov przewidział to, co dzieje się dzisiaj? Nie da się wykluczyć. Główni bohaterowie, koneserzy literatury, w świecie ignorantów, gburów (jak Edek z Mrożka) i zuchwalców, posługują się w korespondencji odniesieniami do swoich ulubionych lektur – to dla postronnych niemal nieprzenikalny szyfr… Utwór zawiera niezliczone aluzje literackie i odniesienia do świata sztuki, także filmowej. To – oraz fakt, że Ada „uwielbia wszystko, co pełza”, budzi skojarzenia z najnowszym tomikiem Piotra Grzymałowskiego Creep the Faith, Ostrołęka 2024, dostępnym w Empiku jako e-book, jednak dla „gutenbergowskich” także w wersji papierowej. Zdarza się u Grzymałowskiego, że los dopełnia się na opak ([tren Emila Sinclaira]), bo „już wszystko odwrócone” ([powrót do punktu wyjścia]), a czas pandemii to był „dobry czas dla lęku i drżenia”
oraz dla „egzystencjalizmu” ([dobry czas])…
Piotr Grzymałowski w swoim trzecim zbiorze poetyckim nadal patrzy na rzeczywistość oczami nadwrażliwca, wychowanego w głęboko pojmowanej wierze – nie tej fasadowej, ale poszukującej i docierającej w tych poszukiwaniach, także lekturowych, do niemal dotykania transcendencji… Poznaliśmy to w dwóch poprzednich tomikach. W debiutanckim Powidołki, wydanym w 2016 r. przez Towarzystwo Przyjaciół Ostrołęki, Karol Samsel napisał w blurbie: „Grzymałowski zadaje pytania o Pełnię: to znaczy o Boga, o człowieczeństwo i – nade wszystko – o literaturę, która nieustannie musi umierać, aby zmartwychwstając – owej Pełni sprostać.” Drugi tom, Zabawy z urwisami, wydany przez Duży Format, pokazuje, jak młodzieńcza, choć bardzo dojrzała perspektywa ulega zmianie, bo tytułowe urwisy próbują wiele zepsuć, jednak zabawa trwa… Show must go on! Prawie jak na „Titanicu”. Czuje się już dotykalne zagrożenie, ale nic nie można zrobić. Nic albo prawie nic, bo zawsze można stworzyć kolejny tomik, w końcu Hӧlderlin właśnie poetom wyznaczył rolę naprawiaczy świata, a Miłosz w swojej przenikliwości przewidywał, że poezja zastąpi religię. Creep the Faith wydaje się być wyrazem podobnych poglądów, a nie da się wykluczyć, że i naturalną potrzebą autora. Tyle że cały tomik jest emanacją wielkiego buntu wierzącego człowieka, któremu zohydzono wiarę do tego stopnia, iż pokusił się o sięgnięcie po groteskę, czarny humor, gorzką ironię, nawet sarkazm, by ostatkiem sił bronić transcendencji. Trudna to rola, ale tym bardziej ważna, bo „wszystko wszechstronnie schrzanione (co mogło być / zwykłe, porządne i zdrowe)”. Już tytuł wydaje się prowokujący, nieco manieryczny, obcy – zamiast Keep the Faith (Zachowaj wiarę) – ryzykowny neologizm Creep the Faith, co w domyśle ma odsyłać czytelników do ‘pełzać’, ale także ‘piąć się’. Zatem na dwoje babka wróżyła – w prochu pełzający wierny, bo „coś poszło nie tak”, jest tu bohaterem lirycznym, ale ma ostatnią furtkę do utraconego raju, bo może (zawsze) jak pnącza (creepers) nawet zamkniętą pokonać… Coś jakby z ks. Twardowskiego, który podpowiadał w Nie mów w liście, że „gdy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno”… Trudno przewidzieć, w jakim kierunku powędrują myśli Piotra w kolejnym tomie. A może nie trzeba się lękać, bo, jak pisał T. Halik, czeski teolog, „tylko to, co chwiejne, jest trwałe”.
Co znajdujemy jako wyraz tej pełzającej czy jednak pnącej się w górę faith? Młody człowiek, przesiąknięty nie tylko najlepszymi lekturami, ale i głębokim odbiorem filmów (pracuje w kinie!), tak się do rzeczywistości uprzedził, że portretuje ją jeden do jednego, czyli… postawioną na głowie. Miejscami ociera się w tym o niebezpieczną, jednak nadal nieprzekroczoną granicę bluźnierstwa. Jego tomikowy Bóg to czasami „bezużyteczny zbawca”, „niezamawiany zmartwychwstalnik” ([redemptor the minis]). Te słowa, zalatujące herezją, dają się jednak w pełni usprawiedliwić, bo są pokłosiem myślenia o seryjnych mordercach i gwałcicielach – nie przedstawianych w filmach, ale nazwanych w wierszu, rzeczywistych. Przemoc i okrucieństwo „nie biorą się znikąd”, mają uzasadnienie w degrengoladzie wartości i poniewieraniu autorytetów, o czym statystyki alarmują. A osoba mówiąca w tym wierszu – zagubiony człowiek, w swojej ludzkiej bezsilności i niemocy wyznaje: „Przychodzę / ze środka rozkładów statystycznych. I właściwie/ to nawet nie wiem, od czego – / miałbyś mnie ratować”.
Wiara, a zwłaszcza religijność – ewoluuje. Gdy Dante opisywał swoje wyobrażenie Boga, to po ok. dwudziestoletnim studiowaniu tekstów teologicznych, zrobił to tak – oto w głębinach materii „przejrzystej / Światła zjawił się rys Trojga obręczy, jeden z drugiego Krąg, jak tęcza z tęczy”. Było to podporządkowane wszechogarniającej „Miłości, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy”, jako że Dante nie mógł znać dokonań Kopernika, za to świetnie poznał „miłość grząską”… Oczywiście wiara ewoluuje także w świadomości jednostki podczas jej dojrzewania. Dokąd głęboka religijność doprowadziła młodego człowieka w XXI wieku, kiedy to już nasz Papież, św. (dzisiaj) JP II przepraszał za krucjaty? To oczywiste, że do zupełnie innego wizerunku czy wyobrażenia. Bóg Piotra to „bohater absurdalny, prawdziwie obcy i prawdziwy Syzyf” albo „Roquentin / zaglądający nam w oczy, wyczytujący wolność skłamaną do szpiku” ([café de flore] / inspired by Sarah Bakewell]). Każde z tych określeń znajduje potwierdzenie w tekstach, gdzie nawet Manson ma swoje miejsce, skoro żył, a właściwie żyli, bo, nie dodając imienia – Charles czy Marilyn (ten żyje) – Piotr pokazał obydwu. Opatrzność pozwoliła, by uczynili tak niewyobrażalnie wiele zła i znaleźli tylu naśladowców, wręcz wyznawców czy fanów… Może zabrzmi to cynicznie, ale potworny czyn Charlesa Mansona dał impuls do powstania filmu Quentina Tarantino Pewnego razu w… Hollywood, a nasz ostrołęcki najwybitniejszy poeta piszący w jidysz, Izrael Sztern, stwierdził w jednym z esejów, iż jedyne, co da się powiedzieć dobrego o wojnach, to fakt, że rodzą arcydzieła… Nawet pobieżna lektura wierszy Piotra Grzymałowskiego przywołuje filozoficzne pytanie Leszka Kołakowskiego „Czy diabeł może być zbawiony?”. Jeśli każde życie jest po coś, to zapewne tak, co o. Wacław Oszajca potwierdziłby swoim tłumaczeniem apokatastazy… Tyle że do takich wniosków dochodzi się raczej nie w młodym wieku, stąd zniecierpliwienie, huśtawka nastrojów, łącznie z borderline u bohaterów wierszy Piotra. Już w pierwszym po Wojaczkowemu patrzy w swoistym rozdwojeniu jaźni na poezję jako kobietę (u Wojaczka bywało trudno odróżnić ojczyznę od kobiety), jakże gorzko, choć tak współcześnie brzmią słowa: „Jesteśmy po kilku rozwodach. Ja i moja książka.” I chciałoby się, żeby stan z części środkowej trwał:
Lubiliśmy przechadzać się wspólnie, patrzyłem
jej oczami, oddychałem jej piersią, kładłem jej dłoń
na całym bożym świecie.
Rzeczywistość – rozskrzeczana, rozwydrzona na to jednak nie pozwoli… Wywrze presję, wypali jakieś piętno.
Mnie – starszej pani – najbardziej podoba się wiersz pozbawiony ostrych środków perswazyjnych „jeszcze nowszej ewangelizacji”, za to najbardziej liryczny, stanowiący niejako oś całOŚci – [z piasku i wiatru], spuentowany gorzkim: „Już żadnych spełnień [i tak nie istnieją] – lepiej dać siebie / rzeźbić z piasku i wiatru.” Z ogromnym zaciekawieniem poczytałam też wszystkie pozostałe, w których nie każdy kontekst jest dla mnie bliski, jako że nie przepadam za filmami Jima Jarmuscha ani nie słucham pasjami Black Sabbath i sprawy satanistów, odkąd przestałam o tym czytać w związku z zainteresowaniami uczniów, wyszły poza obręb moich obserwacji. Jednak Piotr Grzymałowski potrafi tak posłużyć się groteską czy czarnym humorem, że te tematy stają się „oswojone”, a nawet wzruszają, choć chwilami czytelnik się zaśmiewa… To jednak nie sardoniczny śmiech, a raczej zdrowy (u)śmiech, który roztapia lody. Bo jak inaczej przeczytać [skopać sobie tyłek], gdzie autoironia staje się jawną bronią: „Kongratki, Piotrusiu! Klękajcie narody! Zostałeś gwiazdą / nowej ewangelizacji. Matka Boska zrzekła się korony i sugeruje / Panu, że musisz ją zastąpić.”(…) „Świętego Pawła znów zrzuciło z konia na widok sondażu twojej popularności”? Albo ten dzisiejszy test, czyli [kartkówka z miłości], zaliczona na… pałę! Tak, we współczesnym świecie Jezus może pojawić się nie jako żebrak, ale miłośnik Jima Jarmuscha. Bo niby dlaczego nie? Piotruś Pan ma prawo się bawić. Robi to w sposób przemyślany, niemal metodyczny, by czytelnik się nie nudził. Podobno jeden z literatów otrzymał taką podpowiedź od PB – „Ty nie pisz na klęczkach, ty pisz tak, żebym się nie nudził”. Piotr Grzymałowski opanował to do perfekcji. Nie da się obojętnie przeczytać choćby tego w wierszu [powrót do punktu wyjścia]: „Zbieram więc siły i bezczelnym gestem // stawiam świat na głowie, żeby sprawdzić, / czy potrafię żyć do góry nogami”. W tych ryzykownych zabawach Piotr uwielbia piętrzenie znaczeń, łączenie tego, co trywialne ze wzniosłym, no i wszechobecne neologizmy oraz klamry, np. w [antichrist superScar] znajdujemy najpierw „ultrafioletowe pastwiska” , gdzie „grają industrial na skrzypcach”, zdarza się (Mansonowi) „sguirting ćwierćwiecza”, a jednak ten „zmoknięty bogeyman, pijany z nieszczęścia” może mieć i „zielone pastwiska. Ich światło jest światłem / prawdziwym i dobrym”…
To nie „kolejne fazy obłędu (wiedzieć wszystko, zrozumieć wszystko, przemyśleć cały świat” – to bardzo kreatyny stosunek do postawionego na głowie świata osoby polimentalnej, której ten świat nie tylko nie jest obojętny, ale i metafizyka pozostaje nieobca… Nawet gdy autor podkpiwa sobie ze „stenotypistki Szatana”, czy namacalnie odbiera Bojaźń i drżenie Kierkegaarda, Mdłości Sartre’a albo odczytuje „pocztówki z wariatkowa” ludzi znanych nie tylko z ekranu… Tyle że metafizyka u Piotra jest podana bardzo współcześnie – w wielu próbach, podejściach, usiłowaniach, wreszcie rozpaczliwych apelach i powrotach do punktu wyjścia, bo spotkania „Twarzą w twarz” kończą się u niego o piątej nad ranem konstatacją: „Jezu, masz trzy promile/ wszechświata w wydychanym / powietrzu.”
Jakże poruszająca jest rozmowa w [doomsday plane] z… pieskiem. Podobne wzruszenie odczułam, gdy czytałam rozważania Antoniego Libery o tym, czy Łajka cierpiała, zanim Sputnik 2 zakończył zadanie… Co napisał Piotr Grzymałowski? (…) „piesku, nie jęcz. / Świat nie był wart funta twoich kłaków”. I jeszcze to niemal dziecięce, nieustające zapotrzebowanie na świętość, ale namacalną, obecną… Tylu mamy świętych, a on w wierszu [ci święci ludzie] napisał: „Że chciałoby się podejść, usiąść i dać się pogłaskać / przez te dłonie jak radia transmitujące pastelowe światło.” Ten temat rozebrano już na czynniki pierwsze w powieściach, choćby Łukasz Orbitowski w Kulcie, Jerzy Sosnowski w Instalacji Idziego czy Szczepan Twardoch w Epifanii wikarego Trzaski, ale najtrafniej i najkrócej ujął to Piotr Matywiecki w eseju ze zbioru Dwa oddechy. On – „teolog z zamiłowania”, Żyd, z wierszy ks. Jana Twardowskiego wybrał także ten o stawaniu się świętym – W kolejce do nieba…
Muszę dorzucić i łyżkę dziegciu. Są w tomiku frazy, które mnie, osobę starej daty, rażą, ale rozumiem, że były obliczone na zaspokojenie gustów innych niż mój. W [silly poem] wolałabym nie przeczytać – mimo adekwatności do tytułu – o wyobrażonym penisie na głowie, bo to działa jak hak pamięciowy i przesłania ważniejsze treści. „Wydział futrzanej korony cierniowej” też uważam za chybiony, ale nieszkodliwie… „Związani z bydłem mojego pokroju” to także fraza zbyt dyskredytująca, choć jest prowokacją, a nie oddaniem stanu faktycznego. Jeszcze to pochodzenie „z kapusty”, może śmieszne i wieloznacznie, ale…
Na moje pytanie o twórcę okładki autor odpowiedział, że to w Empiku wygenerowano i może być produktem AI. Jeśli tak jest, to świetnym – przenikające się dwie twarze, jakby muralowe w fiolecie i kolorze biskupim… Mogłyby być na okładce płyty. Bo Piotr eksperymentuje też z muzykę, jego „de Myszkins” ma(ją) potencjał, bo zapewne od Księcia Muszkina się wywodzą, choć dokąd doprowadzą – nie wiadomo. A że z Ziemi Ulro wiemy, iż „każdy poeta (…) pisze całe życie jeden nieosiągalny, nigdy w pełni nie zrealizowany wiersz”, to przeczytamy jeszcze wiele równie oryginalnych i nieoczywistych utworów Piotra, opartych na ryzykownych konceptach, może także usłyszymy w wersjach muzycznych czy innych, interdyscyplinarnych, co zmierzałoby w kierunku liberatury, bo to niewątpliwie wolne (łac. liber ‘książka’, ‘wolny’) wiersze.
Ostrołęka, 3.11 2024