Próba recenzji „Traktatu kartkograficznego czyli Rzeczy o liberaturze”

Radosława Nowakowskiego, 2002 – 2008

Któż  mógłby lepiej zarekomendować liberaturę niż liberat totalny, Radosław Nowakowski? Jak stwierdził w wywiadzie podczas spotkania w Bibliotece Pedagogicznej w Ostrołęce, to „nie on wybrał liberaturę, lecz ona wybrała jego” i pozostaje jej wierny od lat siedemdziesiątych.

Mimo paradoksalnych zapewnień autora, że ten traktat niczego nie wyjaśnia, a nawet nie jest w pełni traktatem,  zaś autor – krytykiem literackim, czytelnik znajdzie tu bezcenne spojrzenie na liberaturę jako zbiór możliwości nieopisania świata. Taką bowiem funkcję nadał swoim kolejnym utworom Radosław Nowakowski, odkąd przeczytał  Le Divisament Dou Monde, czyli „Opisanie świata” Marco Polo. Po tej lekturze utwierdził się w przekonaniu, że świat od czasów tamtego podróżnika nie tylko nie stał się łatwiej opisywalny, ale wraz z coraz bogatszą wiedzą o nim wydaje się bezterminowo nieopisywalny – nieopisanie piękny i nieopisanie straszny. Dlatego Nowakowski każde swoje dzieło, niezależnie od konkretnego tytułu, numeruje jako następną próbę poznawania świata poprzez jego nieopisywanie, co świetnie łączy się ze zdaniem Zenona Fajfera, że „liberatura to nic innego, jak pisanie Księgi, której nie udało się stworzyć Mallarmému”. A podstawowym środkiem wyrazu nieopisu są niedopoWIEdzenia czy raczej niedOPISywania

„Traktat kartkograficzny” ma typowe cechy książki liberackiej, na dodatek autotematycznej. Tekst główny zawiera się w wyśrodkowanych, niczym kartki z pudełka, szarych kwadratach, zaś wszelkie dopiski, przypisy, objaśnienia –  podane czerwonym tuszem w różnych figurach geometrycznych – można uznać za poboczne, ale bynajmniej nie podrzędne, co sugeruje jaskrawy kolor.

Nowakowski sięga do źródeł, wskazując na pierwszeństwo ORATURY (powróciła jako rap) wobec LITERATURY, a LIBERATURĘ stawia na miejscu trzecim, chociaż dogłębna analiza ich zakresów wskazuje na ciekawe zależności i każe przypuszczać, że na początku mogła być GESTATURA. Czy malowidła naskalne i piktogramy były liberackie? Na pewno obrazowały silne emocje, a później przerodziły się w pismo ideograficzne. Lektura tekstów Nowakowskiego przekonuje o jego sentymencie do kultury Dalekiego Wschodu, może dlatego tak ważną rolę ten liberat przypisuje pustce. „Teraz wiemy, że pustka jest pełna przeróżnych energii, potencjałów, fluktuacji, fal i czegoś tam jeszcze.” W liberaturze zatem puste kartki wcale nie są puste, mienią się bowiem znaczeniami, które czytelnik może odkrywać na drodze olśnienia. Autor zdaje się ubolewać, że pismo fonetyczne odeszło od funkcji przedstawiającej obrazy, że litera utraciła twarz. Relikty piktogramów zachowały się częściowo jedynie w znakach chińskich i japońskich, dlatego haiku mistrzów wydają się nieprzetłumaczalne i można je kontemplować tylko w oryginale.

Ogromne wrażenie robią przeżycia Nowakowskiego podczas pobytu w świątyniach liberatury, za które autor uważa grobowce faraonów czy kamienny las w Orońsku, gdzie czyta się coraz to inny poemat, wybierając kolejne ścieżki.

Nowakowski podkreśla, że liberatura to ROBIENIE książek, to myślenie książką, uksiążkowianie myśli. W dziele liberackim każdy element jest znaczący – od kształtu liter, ich kierunku, układu, barwy, przenikania się, rodzaju papieru czy innego materiału, z którego zbudowana jest książka, po wymyślne kształty (trójksiąg, leporello, zwój, mapa ulicy, układanka, pudełko, kaseta, sakwa, worek, klepsydra, wachlarz). Najlepiej, by książkę liberacką wykonywał w całości autor, co Nowakowskiemu przychodzi tym łatwiej, że z wykształcenia jest architektem i ujmuje temat wielowymiarowo, wręcz totalnie. Nie stroni także od odniesień do tekstów liberackich innych autorów. O „Finnegans Wake” wyraził się, że to wszechogarniający globus, na co wskazuje kolista kompozycja i wzmianki o krainach ciepłych oraz zimnych, zwrotnikach, biegunach, równiku. Trójksiąg „Oka – leczenie” Nowakowski odczytał we wzajemnych zależnościach, jakby części zewnętrzne wlewały się do środkowej, a ta przenikała do pozostałych. W „Świątyni kamienia” dostrzegł zespolenie okładek z wnętrzem zawierającym „studzienkę” i kamień. Cement jest tu symbolem czynności jednoczących chaos drobin. Najczęściej jednak Nowakowski egzemplifikuje cechy liberatury własnymi tekstami, co wydaje się jak najbardziej uprawnione. Aż chce się sięgnąć po dwuksiąg, którego część dzienna (mapa/makieta dawnej posesji rodziców nad Czarną Nidą) jest uzupełniona nocną (podróże w czasie aż do Wielkiego Wybuchu), a obie zostały podporządkowane następstwu dni roku i można te księgi czytać naprzemiennie lub po kolei. Autor wyznaje zasadę: „Taka powinna być książka, jaki jest świat”. Książka liberacka przypomina, zdaniem Nowakowskiego,  szczeżuję, nie da się w niej oddzielić muszli – okładek od ciała – tekstu, o taką integralność i takie rozumienie fizyczności właśnie chodzi.

„Traktat kartkograficzny” jako jedna z nielicznych książek Nowakowskiego ma numerację stron, oczywiście niekonwencjonalną. Numer 94 rozdziela jak szyjka klepsydry dwa teksty: liść jest tylko/ literą wyrazem znakiem/ w szeleszczącej/ księdze drzewa oraz lecz/ liść jest także/ ogromną mapą/ wszechświata. Po tym jakże lirycznym i filozoficznym fragmencie następują dwie puste strony.

Rozbrajające są końcowe uwagi do potencjalnych liberatów i czytelników. Czeka ich nie lada wyzwanie – ogarnąć całość, w liberaturze bowiem nie ma rzeczy nieznaczących. Liberaci starają się zatem zintegrować wszystkie elementy książki, co, będąc niewykonalnym, stanowi pułapkę i zmusza do kolejnych prób wydostawania się z niej. Nie da się przecież zamknąć w książce oceanu… Czytelnicy natomiast muszą zapomnieć o szybkim czytaniu dla przyjemności, ponieważ czytanie czy (nie)czytanie liberatury może, choć nie musi, stać się kojarzeniem wieloróżnopoziomowym jak u Sherlocka Holmesa lub… męczarnią.  Za to jakże rozwijającą i wielopłaszczyznową, na dodatek z perspektywą olśnienia, na Wschodzie zwanego satori.